Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Agentka czy ofiara historii

Treść

Zyta Gilowska była tajnym i świadomym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa - takie stanowisko podtrzymał wczoraj rzecznik interesu publicznego. - To jest jakieś archiwum X - komentowała Gilowska

Dopiero w środę sąd lustracyjny wyda werdykt, czy Zyta Gilowska skłamała w swoim oświadczeniu lustracyjnym. Sprawa, jak przyznał sąd, jest "bardzo zawiła".

Podczas wczorajszej rozprawy strony przedstawiały swoje ostatnie słowo. - Wnoszę o stwierdzenie, że pani profesor Zyta Gilowska złożyła niezgodne z prawdą oświadczenie lustracyjne - apelował zastępca rzecznika interesu publicznego Jerzy Rodzik.
Kontrola z MSW potwierdziła autentyczność

Rodzik podważał zeznania oficera prowadzącego TW "Beatę" - Witolda Wieczorka. Były esbek zeznał, że rejestracja Gilowskiej była fikcyjna i miała ją ochronić przed zainteresowaniem ze strony SB.

Rodzik przypominał zeznania zwierzchników Wieczorka, którzy twierdzili, że nigdy nie było zgody na fikcyjną rejestrację kogokolwiek, a gdyby Wieczorek samowolnie coś takiego zrobił, po pierwsze, bardzo by ryzykował, a po drugie, akta takiego TW nie byłyby pokazywane kontrolerom z MSW.

- Tymczasem kontrolerzy sprawdzili dokumenty z teczki personalnej TW "Beata" i w żaden sposób ich nie zakwestionowali. Oznacza to, że całość dokumentacji prowadzona była zgodnie z obowiązującymi procedurami - przekonywał Rodzik. - Oznacza to też, że w teczkach pracy i personalnej znajdowały się wszystkie wymagane dokumenty, w tym co najmniej ustna deklaracja współpracy TW.

Zastępca rzecznika powoływał się na zeznania innych byłych oficerów lubelskiej SB, którzy utrzymywali, że zachowane raporty TW "Beaty" na pewno nie były sztucznie wytworzone (oryginalne teczki tego tajnego współpracownika zostały zniszczone na początku 1990 roku). Przypominał zeznania jednego z nich, że Wieczorek nie miał powodów do fikcyjnego rejestrowania kogokolwiek, a gdyby chciał chronić Gilowską, mógł to zrobić w inny sposób. - Wersja fikcyjnej rejestracji została jednoznacznie wykluczona. Jedynym procesowym sposobem weryfikacji było sporządzenie wniosku o wszczęcie postępowania lustracyjnego - argumentował sędzia Rodzik. Przekonywał, że nie brzmi wiarygodnie również stwierdzenie Gilowskiej, iż nie wiedziała, gdzie Wieczorek pracuje. - Urszula Wieczorek i jej mąż nigdy nie ukrywali, że jest on pracownikiem kontrwywiadu. Tym bardziej przed bliską przyjaciółką - podkreślał Rodzik.
To byłby mord sądowy

Zupełnie inny wydźwięk miało wystąpienie Piotra Kruszyńskiego, obrońcy Gilowskiej. Przekonywał on, że Gilowska nigdy nie była współpracownikiem SB i wniósł o uznanie oświadczenia lustracyjnego byłej wicepremier za zgodne z prawdą. - Zgodnie z orzeczeniami Trybunału Konstytucyjnego i Sądu Najwyższego za współpracownika SB można uznać osobę, która ma świadomość współpracy i przejawia aktywność w dostarczaniu raportów - mówił Kruszyński. - Ani w materiałach jawnych, ani w tajnych nie ma żadnych dowodów na to, że pani profesor Zyta Gilowska była tajnym i świadomym współpracownikiem SB. Nie ma zobowiązania do współpracy, nie ma żadnych pokwitowań odbioru pieniędzy, prezentów, żadnych spisywanych przez nią meldunków.

Obrońca Gilowskiej miał własną hipotezę, jak doszło do powstania stanowiących materiał dowodowy raportów. - Pan Wieczorek w sposób podstępny wykorzystywał spotkania towarzyskie z panią Gilowską, słuchał, co opowiadała o swoim pobycie w Niemczech, a następnie powielał te informacje w formie meldunków - przekonywał. Nawiązywał do treści zachowanych raportów, których poziom jest "żenujący" i nie pasuje do Zyty Gilowskiej.

Argumentował, że Gilowska nie mogła wiedzieć, że Wieczorek pracuje w kontrwywiadzie, bo objęte to było tajemnicą służbową.

W tej sprawie coś innego powiedziała w swym ostatnim słowie sama Gilowska. Przyznała, że około 1985 roku usłyszała od kogoś, że Wieczorek może pracować w SB. Od tego czasu, zaznaczyła, bardzo rozluźniła kontakty z nim i jego żoną. - W okresie, kiedy byłam przez Wieczorka zarejestrowana, mogłam się z nim spotkać przelotnie nie więcej niż cztery razy - argumentowała. Data rejestracji TW "Beata" to marzec 1986 roku.

Gilowska podważała treść zachowanych raportów - przekonywała, że opisywanych tam naukowców z zagranicy znała słabo. - Te wszystkie meldunki składają się na jakieś dziwne archiwum X - mówiła. Jej zdaniem KUL organizował wiele seminariów na tematy gospodarcze, z których byłoby o czym donosić. - Ale akurat takich donosów nie ma - zauważyła.

Powtórzyła, że złożyła prawdziwe oświadczenie lustracyjne. - Gdybym tego procesu nie wygrała, byłby to mord sądowy - oświadczyła.
PIOTR ŚMIŁOWICZ

"Rzeczpospolita" 2006-09-01

Autor: wa