Agenci specjalnego znaczenia
Treść
Członkowie sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych, którzy mieli już możliwość zapoznania się z zawartością raportu z likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych, podobnie jak osoby związane obecnie ze służbami specjalnymi nie mają cienia wątpliwości - agenci WSI umocowani w mediach uważani byli przez kierownictwo tej służby za "agentów specjalnego znaczenia". Część dziennikarzy, którzy współpracowali z WSI, uważana była wręcz za idealnych agentów. Wśród nich pojawia się Krzysztof Mroziewicz z "Polityki", o którego agenturalnej przeszłości jako pierwszy napisał "Nasz Dziennik". Nie bez znaczenia dla wojskowego wywiadu zarówno w PRL, jak i w III RP byli Milan Subotić i Zygmunt Solorz.
- Dokumenty dotyczące współpracy Zygmunta Solorza ze służbami specjalnymi to przede wszystkim archiwa SB. Natomiast my musimy sprawdzić jego związki z WSI, dlatego trudno mi teraz wypowiadać się na temat możliwości odtajnienia takich dokumentów, jeżeli one istnieją - powiedział nam wczoraj Piotr Paszkowski, rzecznik prasowy MON.
Tego dnia ujawniliśmy i opublikowaliśmy dokumenty jednoznacznie wskazujące na współpracę Zygmunta Solorza, właściciela Telewizji Polsat, z komunistyczną Służbą Bezpieczeństwa, a później z peerelowskim wywiadem wojskowym. Według naszych informatorów, współpraca Solorza z wywiadem wojskowym nie zakończyła się w 1989 roku, po uzyskaniu 100 mln zł kredytu z Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego (FOZZ), ale został on przejęty z dobrodziejstwem inwentarza przez utworzone w 1990 roku Wojskowe Służby Informacyjne (WSI). Za współpracę - jak twierdzą nasi informatorzy - WSI odwdzięczały się Solorzowi tak jak wcześniej wywiad wojskowy PRL - przychylnością w prowadzonych przez niego operacjach gospodarczych.
- Nie mogę powiedzieć, czy nazwisko Solorza pojawia się w raporcie z likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych, jest to tajemnica państwowa i nie będę rozwijał tego tematu. Jednak dla mnie nie ulega wątpliwości, że wiele operacji gospodarczych prowadzonych przez Zygmunta Solorza, zarówno w okresie PRL, jak i w wolnej Polsce, prawdopodobnie nie byłoby możliwych, gdyby nie życzliwość służb specjalnych - mówi nam jeden z parlamentarzystów zasiadających w sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych.
- Polska rzeczywistość lat 90. była bardzo smutna - tak premier Jarosław Kaczyński skomentował informację o tym, że Zygmunt Solorz był współpracownikiem PRL-owskiego wywiadu, a później - po 1989 r. - Wojskowych Służb Informacyjnych. - Stąd tego rodzaju sytuacje, że w Polsce w mediach prywatnych mamy do czynienia z tego rodzaju - powiedzmy sobie - nie najlepszym stanem - ocenił szef rządu. Premier powiedział, że doniesienia mediów na temat Solorza go nie zaskakują.
- Gdyby Zygmunt Solorz istotnie był współpracownikiem tajnych służb wojska po 1989 r., byłoby to logicznym wytłumaczeniem różnych elementów jego kariery, np. wzięcia kredytu z FOZZ w 1989 r., którego nie dostałby człowiek z ulicy - uważa prof. Andrzej Zybertowicz, ekspert komisji weryfikacyjnej Wojskowych Służb Informacyjnych. Pytany przez Polską Agencję Prasową Zybertowicz podkreślił, że Solorz nie byłby pierwszym agentem, który "wędrował między służbami". - Te informacje potrzebują potwierdzenia w dokumentach, ale z dziejów służb specjalnych wiadomo, że były osoby, które "wędrowały między różnymi służbami" - mówił prof. Zybertowicz. Pytany, czy Solorz mógłby być ujawniony jako domniemany agent WSI, powiedział, że to od prezydenta zależałoby - po ewentualnym uchwaleniu ustawy o ujawnieniu raportu z likwidacji WSI - którzy agenci WSI byliby ujawniani. Przypomniał, że chodziłoby o tych, którzy złamali prawo lub ich działalność była niezgodna z zakresem zadań WSI.
Poseł poucza prokuraturę
Natomiast członek komisji ds. służb specjalnych Paweł Graś uważa, że informacja "Naszego Dziennika" dotycząca ewentualnej współpracy Zygmunta Solorza z wywiadem wojskowym - najpierw peerelowskim, później z Wojskowymi Służbami Informacyjnymi, to wynik "funkcjonowania" szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego Antoniego Macierewicza. Według Grasia, sprawą przecieku powinna zająć się prokuratura. Poseł twierdzi, że nie interesuje go, czy Solorz był agentem WSI, interesuje go natomiast prokuratorskie śledztwo w sprawie publikacji "Naszego Dziennika". - Mnie interesuje, dlaczego organy państwa, jak prokuratura, nie reagują na takie przecieki. Skoro dziś wyciekł Solorz, to jutro może zostać ujawniony nasz agent w Iraku czy w Afganistanie - powiedział parlamentarzysta PO.
Również Marek Jurek, marszałek Sejmu, jest zdania, że "jeżeli złamana została tajemnica państwowa, to oczywiście, że należy badać".
Z kolei członek Rady Nadzorczej Polsatu Józef Birka nazwał naszą publikację mianem "obrzydliwej manipulacji". - To jest nieprawda. W ten sposób próbuje się udowodnić tezę o tzw. układzie, czyli że w Polsce poprzez kontakty ze służbami specjalnymi można robić biznes - twierdzi Birka, bliski współpracownik Solorza.
Przygotowany na wypadek "wsypy"
Zdaniem naszych informatorów, Solorz, podobnie jak Subotić, był ważnym ogniwem w medialnej sieci Wojskowych Służb Informacyjnych. Niemniej jednak ważny był Krzysztof Mroziewicz, dziennikarz "Polityki". Informacje o agenturalnej przeszłości Mroziewicza ujawniliśmy niedawno jako pierwsi. Mroziewicz od początku lat osiemdziesiątych współpracował najpierw z wywiadem wojskowym PRL, a później do końca 1992 roku z Wojskowymi Służbami Informacyjnymi. Choć - jak wynika z archiwów WSI - Mroziewicz zerwał współpracę z WSI, to jednak nie ulega wątpliwości, że w okresie PRL traktowany był jako agent specjalnego znaczenia przez wywiad wojskowy. - To była dla wywiadu wojskowego bardzo ważna persona. Doskonały agent, przygotowany na wypadek "wsypy". Dlatego do dziś będzie zachowywał kamienną twarz - mówi nam inny z naszych rozmówców, związany ze służbami specjalnymi.
I rzeczywiście, zdekonspirowany Mroziewicz zaprzecza jakimkolwiek związkom z wywiadem, czy to peerelowskim, czy WSI. Po naszej publikacji groził procesem, zapowiedział również, że wystąpi do IPN o udostępnienie mu wglądu w akta i ich ujawnienie. Dokumenty Mroziewicza bowiem, jako agenta wojskowego, znajdują się w zbiorze zastrzeżonym, ich ujawnienie może nastąpić wyłącznie wskutek decyzji szefa MON Radosława Sikorskiego. Jak się jednak dowiedzieliśmy, Mroziewicz mimo składanych publicznie deklaracji i zapewnień do chwili obecnej nie wystąpił do IPN o ujawnienie lub udostępnienie dotyczących go archiwów.
- Mógłby wystąpić tylko o przyznanie mu statusu pokrzywdzonego. Ale taki wniosek do nas nie wpłynął. Rozpatrywanie go zajęłoby kilka miesięcy, wiązałoby się to bowiem z koniecznością kwerendy i sprawdzania informacji - mówi pracownik Instytutu Pamięci Narodowej proszący o zachowanie anonimowości.
Zdaniem jednego z parlamentarzystów Platformy Obywatelskiej zasiadającego w sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych, większość spraw dotyczących dziennikarzy współpracujących z WSI jest dobrze udokumentowana, choć - jak zaznacza nasz rozmówca - są też przypadki, które mogą budzić wątpliwości. Do wątpliwych nie należy jednak kwestia agenturalnej współpracy Krzysztofa Mroziewicza. - Czytałem raport. Nazwisko Krzysztofa Mroziewicza się w nim pojawia. Odegrał ważną rolę w działaniach służb specjalnych - zapewnia inny z członków sejmowej "speckomisji".
Wojciech Wybranowski
Solorz się tłumaczy
"W 1983 r. zostałem zmuszony szantażem do podpisania zobowiązania o współpracy" - oświadczył wczoraj właściciel Polsatu Zygmunt Solorz-Żak. Podobne wytłumaczenie w ostatnim czasie daje się słyszeć często u osób, które - jak wynika z dokumentów IPN - współpracowały z komunistyczną bezpieką. Solorz zastrzegł, że aby bronić swego dobrego imienia, wykorzysta "wszelkie dostępne środki prawne" w związku z "pojawiającymi się nierzetelnymi publikacjami". Oświadczenie Solorza-Żaka przekazała rzecznik telewizji Polsat Katarzyna Wyszomirska. Napisał on w nim także, że w okresie ubiegania się TV Polsat o koncesję służby specjalne "podjęły działania - w KRRiT oraz u ówczesnych władz - w celu uniemożliwienia przyznania koncesji Polsatowi". To akurat brzmi cokolwiek zaskakująco - Polsat otrzymał w 1994 roku koncesję na telewizję w sytuacji, gdy nikt z ówczesnych władz ani członków KRRiTV nie zadał sobie trudu wyjaśnienia pojawiających się już wówczas informacji o agenturalnej przeszłości Solorza. Biznesmen spotkał się wówczas z tak dużą życzliwością KRRiT, że jego stacja otrzymała koncesję na nadawanie w całej Polsce w odróżnieniu od stacji TVN, której wówczas przyznano koncesję ponadregionalną.
WW
Graś(owanie) polityczne
Poseł Paweł Graś (Platforma Obywatelska), zasiadając w sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych, podjął się ważnego zadania - kontroli pod względem zgodności z prawem działania służb specjalnych. Jednak polityk nie jest zainteresowany tym, że służby dopuściły się działalności nielegalnej, werbując jako agenta późniejszego właściciela Polsatu Zygmunta Solorza, i w ten sposób mogły oddziaływać na rzeczywistość polityczną. Jak się okazuje, posła z ugrupowania, które wszem i wobec opowiada się za jawnością i przejrzystością życia publicznego, interesuje tylko, dlaczego prokuratura nie wszczęła postępowania przeciwko "Naszemu Dziennikowi", który fakt agenturalnej współpracy Solorza ujawnił. Przekładając to z "parlamentarnego" na ludzkie, można by powiedzieć, że interesuje go, dlaczego prokuratura nie ściga ogólnopolskiego dziennika, który ujawnił po raz kolejny (wcześniej bowiem zdemaskowaliśmy agenturalną przeszłość Krzysztofa Mroziewicza z "Polityki") fakty świadczące o kolaboracji właściciela ważnego medium z przestępczymi Wojskowymi Służbami Informacyjnymi. Graś jako członek speckomisji nie chce znać takich faktów, nie obchodzą go one i wolałby zapewne, by zostały ukryte za parawanem milczenia. Takie podejście dyskwalifikuje go jako członka komisji nadzorującej pracę służb specjalnych. Choć w dużym stopniu tłumaczy również, dlaczego Platforma tak chętnie szermująca hasłami "jawności" i "odtajnienia" nagle sprzeciwia się prezydenckiej noweli pozwalającej na odtajnienie raportu z likwidacji WSI.
Wojciech Wybranowski
"Nasz Dziennik" 2006-11-18
Autor: wa