Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Agenci nie mogą czuć się spokojni i bezpieczni

Treść

Z dr. Sławomirem Cenckiewiczem rozmawia Zenon Baranowski Zgodzi się Pan z zarzutami, że "uśmierciliście" w książce "SB a Lech Wałęsa" Edwarda Graczyka? - Używając retoryki zastosowanej przez Instytut Lecha Wałęsy czy "Gazetę Wyborczą", musielibyśmy powiedzieć, że Edward Graczyk został "uśmiercony" nie przez nas, lecz w prawomocnym orzeczeniu Sądu Lustracyjnego z 11 sierpnia 2000 r. w sprawie Lecha Wałęsy. Ponieważ to właśnie w tym wyroku znalazło się stwierdzenie, że Graczyk nie żyje, czym uzasadniono w ten sposób fakt nieprzesłuchania go w charakterze świadka w procesie lustracyjnym Wałęsy. Państwa krytycy zdają się tego nie zauważać, formułując argumenty odnośnie do warsztatu naukowego... - Mamy dzisiaj wielu specjalistów od warsztatu historycznego. Niestety, ci, którzy najczęściej mówią o warsztacie i metodologii, nie mają o tym pojęcia. Pragnę podkreślić, że przez wiele lat, zajmując się Lechem Wałęsą, szukałem Edwarda Graczyka. Dotarłem, w IPN w Białymstoku, do jego akt personalnych, których nikt wcześniej nie oglądał. Szukałem informacji w Olsztynie. Docierałem również do jego znajomych z okresu pracy w SB. Wszyscy potwierdzali mi wersję Sądu Lustracyjnego. Oczywiście było jedno źródło informacji, z którego można było uzyskać wiadomość o tym, że Graczyk żyje. Jest to system PESEL, do którego my, jako pracownicy naukowi IPN, nie mieliśmy dostępu. Do niego mają dostęp tylko prokuratorzy. I to właśnie prokuratorzy IPN naprawili błąd sądu. Opinie są takie, iż Graczyk ma coś ważnego do powiedzenia... - Trzeba tutaj zwrócić uwagę na retorykę, jaką stosuje się w tej sprawie. Wszyscy nasi krytycy mówią, że funkcjonariusze SB są wiarygodnym świadkiem historii. W tym kontekście trzeba przywołać sytuację z czerwca tego roku i relację bardzo ważnego świadka w sprawie Wałęsy mjr. Janusza Stachowiaka, który był pośrednim świadkiem werbunku Wałęsy przez Graczyka i który opisał tę sytuację. Mówił, że przyszli do niego do pokoju kpt. Rapczyński z kpt. Graczykiem i oznajmili, że mają Wałęsę, śmiali się, że "przysięgał na krzyżyk". Później opublikowałem to w swojej nowej książce - "Sprawa Lecha Wałęsy". Zakwestionowano wówczas tę relację jako niewiarygodną, ponieważ pochodziła od funkcjonariusza SB. Dzisiaj te same osoby mówią, że relacje funkcjonariuszy SB w kontekście Graczyka są najbardziej wiarygodne i kluczowe dla wyjaśnienia sprawy "Bolka". Jednocześnie, co bardzo ciekawe, ci sami ludzie, z Lechem Wałęsą na czele, mówią, że SB fałszowała akta Wałęsy. Czyli Graczyk, jako wytwórca dokumentów SB, które my prezentujemy w książce, jest fałszerzem, ale Graczyk zeznający w prokuraturze po prawie 40 latach od tamtych wydarzeń to kluczowy i wiarygodny świadek historii. Na tym właśnie polega manipulacja historią. Potwierdził jednak, że wypłacił Wałęsie pieniądze... - Graczyk potwierdził kilka rzeczy: regularność spotkań z Lechem Wałęsą oraz że przekazywał on informacje, które Graczyk przekazywał do Wydziału III SB, który przez sześć lat traktował Wałęsę jako "Bolka". I trzeci element, może najważniejszy: Graczyk potwierdził autentyczność dokumentu, co do którego również my mieliśmy pewne wątpliwości - dlatego że on jest zachowany jedynie w bardzo słabej kserokopii - pokwitowanie odbioru pieniędzy na kwotę 1500 zł z 18 stycznia 1971 roku. I to najbardziej dzisiaj obciąża Lecha Wałęsę, stąd też były prezydent odciął się od tego fragmentu zeznań Graczyka. Te trzy wątki w relacji Graczyka są kluczowe w jego zeznaniu i one całkowicie potwierdzają to, co my odkryliśmy w dokumentach. Graczyk powiedział, że nic nie wie o rejestracji... - W tym miejscu Graczyk wykorzystuje słabą dzisiaj - poza specjalistami - znajomość procedur obowiązujących w SB. To nie jest tak, że osoba werbująca agenta osobiście rejestrowała osobę pozyskaną do współpracy i wypełniała odpowiednie kartoteki w Gdańsku i Warszawie. Po 19 grudnia 1970 r. Graczyk najpewniej złożył wniosek o rejestrację Wałęsy w Wydziale "C" SB w Gdańsku. Fakt rejestracji Wałęsy jako TW "Bolek" nastąpił w Wydziale III gdańskiej SB w dniu 29 grudnia 1970 roku. Zupełnie niewiarygodnie brzmi natomiast w zeznaniu Graczyka - jeśli to, co napisała "Gazeta Wyborcza" jest prawdą - opinia, jakoby informacje przekazywane przez Wałęsę nikomu nie szkodziły. W tym momencie warto zaapelować do dziennikarzy i do dyskutantów, aby konfrontowali tego typu rewelacje z dostępną dokumentacją, którą zaprezentowaliśmy w książce "SB a Lech Wałęsa". Jest tam opublikowane, zachowane w oryginale, doniesienie agenturalne "Bolka" z marca 1971 r., w którym znalazły się informacje dotyczące antykomunistycznej postawy m.in. Józefa Szylera, Henryka Lenarciaka i Romualda Krukowskiego. Donos ten odebrał osobiście od "Bolka" kpt. Edward Graczyk. Czy można się spodziewać pojawienia się nowych wątków w sprawie Lecha Wałęsy? - Ta historia wydaje się nie mieć końca... Opisana w książce o Wałęsie historia dokumentów SB pokazuje dobitnie, że wiele dokumentów bezpieki znajduje się dzisiaj w prywatnych rękach. W związku z tym ani Wałęsa, ani jakakolwiek osoba o kompromitującej przeszłości nie może czuć się spokojna i bezpieczna. W ostatnim czasie wiele nieznanych mi wcześniej osób oferuje pomoc w dotarciu do nowych źródeł. Przekazano mi także kilka oryginalnych dokumentów SB dotyczących Wałęsy, które zgodnie z prawem przekażę do archiwum gdańskiego IPN. O czym mówią te dokumenty? - Są to dokumenty elitarnego Biura Studiów SB MSW i Inspektoratu II w Gdańsku dotyczące m.in. obserwacji Wałęsy w latach 80. Jest też, wydawałoby się mało znacząca, rękopiśmienna karteczka z numerem akt archiwalnych TW "Bolek" - I-14713. Zapewne ktoś w SB zanotował sobie tę ważną informację na własny użytek... W świetle podobnych zdarzeń nie ulega dla mnie wątpliwości, że pojawienie się nowych dokumentów "Bolka" jest tylko kwestią czasu, bez względu na to, że ich oryginał może znajdować się w Moskwie. Prawda prędzej czy później w pełni się objawi, ale prawda potrzebuje również naszej odwagi i pomocy, bo sama się nie obroni w tym potoku kłamstwa i manipulacji. Dziękuję za rozmowę. "Nasz Dziennik" 2008-12-01

Autor: wa