Afgańska wojna Obamy
Treść
Z dr. Przemysławem Żurawskim, adiunktem na Wydziale Studiów Międzynarodowych i Politologicznych Uniwersytetu Łódzkiego, specjalistą ds. bezpieczeństwa, rozmawia Anna Wiejak
W magazynie "Time" ukazał się artykuł "Dlaczego afgańska wojna Obamy jest inna?". Najbardziej zaskakująca jest teza, że celem prowadzenia wojny przez Obamę jest - oprócz walki z talibami - odbudowa kraju, inwestycje oraz zapewnienie bezpieczeństwa lokalnej ludności. Cały problem w tym, że dokładnie tę samą retorykę stosował George W. Bush, wkraczając do Afganistanu. Ta wojna rzeczywiście jest inna?
- Trudno odpowiedzieć na to pytanie. Jest inna może o tyle, że stała się priorytetem w stosunku do Iraku. Wojna iracka powoli wygasa i siły są przerzucane do Afganistanu. Takie w każdym razie było ogólne założenie. W tej chwili także podjęto na szerszą skalę operację ofensywną, więc w tym sensie jest inna, że siły przestały skupiać się na reagowaniu i na atakach talibów, i poszukiwaniu oddziałów talibów, a rozpoczęły proces opanowywania pewnych obszarów, szczególnie tych, na których uprawia się rośliny później używane do produkcji narkotyków, które z kolei są bazą finansowania ruchu. Ta trwająca obecnie ofensywa na pograniczu z Pakistanem i koordynowana z Pakistanem jest właśnie operacją zaczepną na szeroką skalę, nie z zamiarem tradycyjnym, tzn. znajdź i zniszcz (taka doktryna wojny przeciwpartyzanckiej obowiązywała jeszcze od czasów Wietnamu - znaleźć jednostkę partyzancką i zniszczyć). W tym przypadku raczej chodzi o opanowanie terytorium i podcięcie ekonomiczne ruchu, czyli zniszczenie owych upraw roślin narkotycznych.
O co tak naprawdę chodzi w tej wojnie? W 1979 r. do Afganistanu wkroczyli Rosjanie, teraz Amerykanie przy poparciu Rosji, bo zgodziła się na tranzyt dostaw dla wojska. Czy nie chodzi o to, aby Afganistan nie stał się strefą wpływów Chin?
- Nie. Afganistan jest na tyle biednym krajem i trudnym do opanowania, że byłaby to gra niewarta świeczki, natomiast z amerykańskiego punktu widzenia problem polega na tym, iż rzeczywiście to miejsce jako pozostające poza cywilizacją, od momentu opanowania przez talibów, stało się miejscem goszczenia rozmaitych organizacji terrorystycznych, z Osamą bin Ladenem włącznie. Przypomnijmy, że talibowie odmówili wydania tego ostatniego, powołując się na prawo gościnności.
To tłumaczenie wydaje się mało przekonujące. Jeżeli przyjąć ten sposób rozumowania, to Amerykanie powinni od razu uderzyć na Pakistan, gdzie talibów było zdecydowanie więcej, gdzie mieli swoje bazy szkoleniowe.
- Tak, ale Pakistan był wtedy jeszcze w miarę stabilnym krajem. Być może będzie to ewoluowało w kierunku zupełnego chaosu, natomiast Afganistan był groźny, bo był w pewnym sensie państwem upadłym. Inwazja sowiecka z 1979 r. zniszczyła dawne struktury państwowe i naruszyła równowagę między plemionami, w związku z tym żaden centralny rząd później nie posiadał już żadnej kontroli. W tej sytuacji rozmaite grupy terrorystyczne mogły tam znajdować gościnę, ze zgodą bądź bez zgody rządu centralnego. W tym przypadku akurat ze zgodą. Dosyć podobna sytuacja istnieje w Sudanie. Niebezpieczeństwo dla Stanów Zjednoczonych stanowi to, że mogą się tam znajdować obozy szkoleniowe terrorystów itd. Chciano je zniszczyć i zniszczono, tylko nie można na razie zbudować w zamian struktury stabilnej w związku z wieloetnicznością kraju, która uniemożliwia zbudowanie silnej władzy centralnej mającej poparcie wszystkich rodów i plemion. Gdyby Amerykanie się wycofali, to ta "czarna dziura" znowu się odrodzi i będzie przyciągała wszelkiego rodzaju fundamentalistów, którzy zorganizują bazy i nie niepokojeni przez nikogo będą przygotowywać zamachy.
Jak bardzo, Pana zdaniem, Rosja potrzebna jest USA w Afganistanie?
- To jest zmienne w zależności od innych sąsiadów. Im słabszy jest Pakistan, im istnieje tam większa groźba załamania i zwycięstwa fundamentalizmu - a Pakistan w tej chwili się pogrąża w takim chaosie - tym bardziej będzie potrzebna Rosja, gdyż z jej terytorium można dostać się do Afganistanu. To jest też kwestia skali współpracy z Indiami, wrogiem Islamabadu, która z kolei ma też pewien wydźwięk antychiński. Z jednej strony bowiem Indie są skłócone z Pakistanem, a z drugiej stanowią potencjalną przeciwwagę dla Chin. Proszę zwrócić uwagę, że hinduski program nuklearny nie wywołał żadnych obaw Amerykanów, mimo iż Hindusi równie "nielegalnie", czyli poza systemem międzynarodowym, jakiś czas temu tę broń uzyskali. Nie wywołało to żadnych międzynarodowych reperkusji. Jest to system naczyń połączonych i Rosja w tej chwili jest potrzebna, bo przez jej terytorium prowadzi szlak komunikacyjny. Gdyby odmówiła zgody na tranzyt, logistyka byłaby znacznie utrudniona. Jest użyteczna, ale nie niezbędna.
Inwazja na Pakistan jest jednak wykluczona...
- Zdecydowanie. To jest stukilkudziesięciomilionowe państwo z bronią jądrową.
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2009-07-20
Autor: wa