Afery korupcyjne zaszkodziły prezydentowi Brazylii
Treść
Tylko 1,2 procent głosów zabrakło urzędującemu prezydentowi Brazylii Luizowi Inacio Luli da Silvie, by już w pierwszej turze niedzielnych wyborów uzyskać poparcie wystarczające do przedłużenia swojej władzy o kolejne 4 lata. Ten były związkowiec, z którym biedujący Brazylijczycy (stanowiący 80 proc. mieszkańców kraju) wiązali nadzieję na poprawę losu, stracił częściowo poparcie z powodu afer korupcyjnych wstrząsających jego administracją.
Brazylijski trybunał wyborczy poinformował po przeliczeniu 98 proc. głosów, że Lulę poparło 48,8 proc. wyborców, a jego głównego konkurenta Geraldo Alckmina z Partii Socjaldemokracji Brazylijskiej (PSDB), byłego gubernatora stanu Sčo Paulo - 41,4 proc. uczestników głosowania. W związku z tym, że żaden z kandydatów na prezydenta nie uzyskał wymaganej większości ponad 50 proc. głosów, 29 października obydwaj zmierzą się w drugiej turze wyborów.
Obecny prezydent, wywodzący się z ubogiej wiejskiej rodziny, jako młody chłopiec imigrował ze stanu Pernambuco do Sčo Paulo w poszukiwaniu lepszych warunków życia. Od lat znany był z aktywnej działalności w metalurgicznych związkach zawodowych. Jest też założycielem Partii Robotników (PT). Po wyborach z 2001 r. wybrany został na prezydenta i oficjalnie zaprzysiężony 1 stycznia 2002 r.
Cztery lata rządów prezydenta Luli naznaczone zostały wprowadzeniem wielu projektów społecznych, które za cel stawiają sobie walkę z ubóstwem i nędzą. W takim stanie żyje przeszło 80 proc. brazylijskiego społeczeństwa. Według oficjalnych danych, w okresie prezydentury Luli udało się poprawić warunki życia ponad 6 mln Brazylijczyków, którzy wcześniej żyli w skrajnym ubóstwie.
Jednak sukcesy prezydenta i jego ekipy przysłoniły wielkie afery korupcyjne, w które zamieszani byli ministrowie wchodzący w skład rządu oraz pokaźna grupa parlamentarzystów wywodzących się z PT. Mimo że Lula w Brazylii i w świecie uważany jest za charyzmatycznego przywódcę mającego duże poparcie społeczne, to afery korupcyjne zaciążyły nad ostatecznym wynikiem pierwszej tury wyborów.
Wykorzystał to jego przeciwnik Geraldo Alckmin, który zaraz po ogłoszeniu wstępnych wyników wyborów zapowiedział, że on i jego partia zrobią wszystko, aby zdobyć zaufanie wyborców. Stwierdził też, "iż spełni swoje propozycje programowe i na tym wygra cały naród, który ma prawo mieć prezydenta przestrzegającego zasad etyki i sprawiedliwości społecznej".
Brazylijczycy wybierali w niedzielę także członków Izb Deputowanych federalnych i stanowych, a także senatorów i gubernatorów. Według prawa, każdy obywatel tego kraju między 16. a 65. rokiem życia zobowiązany jest do głosowania, więc frekwencja wyniosła prawie 100 procent. Sprzyja temu sam proces głosowania, bardzo uproszczony - od 1996 r. każde wybory odbywają się za pośrednictwem specjalnych urn elektronicznych, co pozwala na sprawne i szybkie zliczenie głosów.
W wyborach do Senatu i Izby Deputowanych nie we wszystkich stanach wybory zostały rozstrzygnięte i o ostatecznej obsadzie stanowisk zdecydują wyborcy w drugiej turze. Jednak coraz jaśniej rysuje się obraz preferencji brazylijskich wyborców, którzy bardziej sympatyzują z partiami centrowymi i postrzeganymi jako prawicowe niż z lewicą.
Wielką niespodzianką tegorocznych wyborów był wybór już w pierwszej turze José Serry na gubernatora Sčo Paulo, który uzyskał aż 57,93 proc. głosów tego najbardziej zaludnionego i rozwiniętego gospodarczo stanu Brazylii.
Brazylia to piąty pod względem liczby ludności kraj świata (ok. 186 mln), w którym głową państwa i szefem rządu jest prezydent, wybierany na 4 lata w powszechnym głosowaniu.
o. Stanisław Wilczek CSsR, Salvador, Brazylia
"Nasz Dziennik" 2006-10-03
Autor: wa