Adamek - to początek. Gołota - to koniec
Treść
To miał być wielki dzień polskiego sportu. Wczoraj nad ranem naszego czasu w wypełnionej po brzegi i biało-czerwonej United Center w Chicago Tomasz Adamek (waga półciężka) i Andrzej Gołota (waga ciężka) stanęli do walki o zawodowe mistrzostwa świata. Po raz pierwszy w historii jednego dnia dwaj polscy bokserzy mogli wywalczyć najbardziej prestiżowe trofea, zapewniając sobie miejsce w annałach sportu. Udało się tylko jednemu, Adamkowi, który wcześniej o taką stawkę jeszcze się nie bił. Czwartej i ostatniej próbie nie podołał natomiast Gołota.
Najpierw na ringu pojawił się Adamek. Jego rywalem o pas organizacji WBC był Australijczyk Paul Briggs. Polaka nie uważano za faworyta, mimo to spisał się doskonale. Początek pojedynku był bardzo ostrożny z obu stron. Wzajemne badanie trwało dość długo, dopiero pod koniec pierwszej rundy ładnie zaatakował Adamek. Tuż po rozpoczęciu drugiej pięściarze przypadkowo zderzyli się głowami. Sędziowie przez chwilę zastanawiali się nawet, czy nie przerwać starcia, na szczęście nie było to konieczne. Po przymusowej przerwie do natarcia ruszył Briggs, ale Polak świetnie go powstrzymał i sam przeszedł do kontrataku. W czwartej odsłonie walka wyraźnie nabrała rumieńców. Obaj bokserzy nie kalkulowali, starali się narzucić swoje warunki, zaskoczyć przeciwnika, stąd emocji nie brakowało. W ósmej rundzie wydawało się jednak, że Australijczyk przechyli szalę na swoją korzyść. Zdecydowanie zaatakował, zadał kilka mocnych ciosów, po których Adamek wyraźnie się zachwiał. Był to trudny moment dla Polaka, na szczęście zdołał go przetrwać.
W ostatnich dwóch starciach niemający nic do stracenia Adamek ruszył do zdecydowanego ataku. Przyspieszył, jego ciosy stały się bardziej precyzyjne, mocniejsze, większość z nich dochodziła celu. Mimo to nie sposób było wskazać zwycięzcy. Wątpliwości nie mieli natomiast sędziowie. Ich zdaniem lepszym, i to dość wyraźnie, bokserem był Polak - jeden z nich typował co prawda remis 114:114, ale pozostali punktowali już na korzyść naszego reprezentanta - 115:113 i 117:111.
Był to 29. pojedynek Adamka na zawodowym ringu i zarazem 29. wygrany. Polak nie ukrywał, że najtrudniejszy, ale i najlepszy. Możemy być pewni, że wkrótce otrzyma kolejne szanse walki o najwyższe cele. Pierwszą z nich wykorzystał znakomicie.
Główną atrakcją wieczoru w United Center miała być jednak walka Andrzeja Gołoty z Lamonem Brewsterem o tytuł mistrza świata organizacji WBO. Wierzyliśmy w jej powodzenie jak nigdy. Gołota wydawał się świetnie przygotowany, zmotywowany, żądny zwycięstwa i pewny swego. Wyszedł na ring przy ogłuszającym dopingu polskich kibiców i... zabrzmiał gong, Brewster ruszył do ataku i po 13 sekundach pan Andrzej znalazł się na deskach. Tym razem jeszcze wstał, ale po chwili znów przyjął serię ciosów rywala, znów się przewrócił. Sędzia Geno Rodriguez jeszcze pozwolił mu walczyć (albo raczej "walczyć"), lecz na krótko. Dokładnie w 53. sekundzie starcia Gołota po raz trzeci wylądował na deskach i to był koniec. Smutny i trochę wstydliwy. Przez cały ten czas nasz reprezentant nie zadał ani jednego ciosu, sprawiał wrażenie, jakby nie wiedział, co się dzieje, co tu robi i po co w ogóle pojawił się na ringu.
Taki był koniec kariery Andrzeja Gołoty. Dziś już nikt nie da mu kolejnej szansy, zresztą on sam nie ukrywa, że miejsce boksu zajmie teraz wędkarstwo...
Piotr Skrobisz
'Nasz Dziennik" 2005-05-23
Autor: ab