Abba Mojżesz, niekłamany grzesznik
Treść
[Powiedział abba Mojżesz:] „Jeżeli człowiek nie jest w sercu przekonany, że jest grzesznikiem, to Bóg go nie wysłuchuje”. A brat zapytał: „Co to znaczy być przekonanym że się jest grzesznikiem?”. Starzec odpowiedział, że jeśli ktoś dźwiga ciężar własnych win, to nie ogląda się za cudzymi (Apoftegmaty Ojców Pustyni, t. I, Mojżesz 16[510]).
Coraz bardziej popularna w ostatnich latach modlitwa Jezusowa opiera się na praktyce powtarzania w duchu pobożności słów: Panie Jezu Chryste, Synu Boży, zmiłuj się nade mną, grzesznikiem. Jest to rzeczywiście forma modlitwy, i to o długiej tradycji, wyrosła na gruncie wytrwałej refleksji nad Słowem Bożym. Boże, miej litość dla mnie, grzesznika! – woła ewangeliczny celnik (zob. Łk 18,13b), a jego postawę Chrystus komentuje jednoznacznie: ten odszedł do domu usprawiedliwiony, nie zaś faryzeusz.
Człowiek wewnętrznie zakłamany nie modli się prawdziwie (innymi słowy, w ogóle się nie modli!): w modlitwie mamy być prowadzeni przez Ducha Świętego, Ducha Prawdy, którego nie można oszukać. Ananiasz i Safira niejednoznaczność swej postawy okupili śmiercią ciała (Dz 5,1–11); ktoś, kto chce się modlić, mając fałsz w sercu, zmierza ku śmierci duchowej. Jeżeli więc chcemy wzywać Bożego miłosierdzia, to dlatego, że rzeczywiście czujemy się grzesznikami. Uświadomienie sobie tej kondycji jest momentem odkrycia podstawowego wymiaru chrześcijańskiej tożsamości: każdy ochrzczony to grzesznik, ale przyjęty przez miłosiernego Ojca: był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się.
Chociaż, jak się zdaje, prawda ta jest w Kościele powszechnie akceptowana – bo któż z nas nie bije się chętnie w piersi na początku Mszy – często zdarza nam się źle interpretować każdą ze stron jej ujęcia. Albo koncentrujemy swą uwagę na grzechu tak dalece, że odcinamy Bogu drogę do naszego serca, albo też bezkrytycznie przyznajemy sobie prawo do Bożego miłosierdzia; oczekujemy od Boga wyrozumiałości dla naszych błędów, nie zaś Jego łaski, przy współpracy z którą moglibyśmy ich już nie popełniać. W tym pierwszym przypadku grzech postrzegamy jako naszą osobistą porażkę, straconą okazję do tego, by udowodnić, że sami możemy przezwyciężyć słabość; Bogu przecież nic do tego! W tym drugim z kolei, zamiast ambicją, grzeszymy zwykłym lenistwem.
Modlitwa Jezusowa prowadzi chrześcijanina do rzeczywistej skruchy serca.
Łatwo tu jednak rozminąć się z celem: wielu praktykujących ten rodzaj modlitwy skupia się na sprawach nieistotnych, przesadnie podkreślając wagę pozycji ciała, spędzając dużo czasu na doborze siedziska i ikony, przed którą praktyka ta będzie podejmowana; często robi się z modlitwy Jezusowej doświadczenie estetyczne lub relaksacyjne, podczas gdy ma ona stać się modlitwą serca, serca skruszonego. Gdy mówimy „Panie Jezu Chryste”, rzeczywiście mamy mieć Go za Pana naszego życia, a gdy o sobie mówimy „grzesznik”, musimy wyzbyć się pychy i rozpalić w sobie nadzieję Bożego przebaczenia.
Abba Mojżesz każe dźwigać „ciężar własnych win”. Należy go tu dobrze zrozumieć, zwłaszcza że jego głos nie jest odosobniony w tradycji chrześcijańskiej: św. Benedykt poleca „dawne swoje grzechy codziennie ze łzami i wzdychaniem na modlitwie wyznawać Bogu” (RB 4,57). Grzech odpuszczony w sakramencie pokuty nie oddziela nas już od Boga; nie ma go! A uporczywe wracanie do odpuszczonych win i obsesyjne obwinianie się może być przejawem braku wiary i owocem wątpliwości co do działania Ducha Świętego.
Pamięć o swych przewinach zawsze więc musi opierać się o przekonanie, że wyznawane „dawne grzechy” są przede wszystkim grzechami już przebaczonymi. To forma przypomnienia prawdy o Bożym miłosierdziu i o naszej słabości. I chyba jest nam ono zawsze potrzebne, skoro potrafimy przeoczyć belkę we własnym oku i z zapałem zajmować się drzazgą w cudzym.
Materiały dodatkowe:
Grzegorz Hawryłeczko OSB
Źródło: ps-po.pl, 19 września 2016
Autor: mj