68. rocznica agresji niemieckiej na Polskę
Treść
W okresie 45 lat PRL bardzo uroczyście obchodzono kolejne rocznice wybuchu II wojny światowej. Te uroczystości nie służyły jednak umacnianiu pamięci zbiorowej i podniesieniu ducha Narodu Polskiego przez pamięć ofiar i poświęcenia w walce o niepodległość. Służyły raczej utrwalaniu kłamliwych schematów propagandowych wyjętych żywcem z wojennej propagandy sowieckiej roku 1939.
Trudno jednak, by było inaczej, wszak PRL była sowieckim dominium i w każdej sferze życia zbiorowego, także w sferze historiografii i edukacji historycznej, interes sowiecki i sowiecką rację stanu stawiała ponad polskim interesem narodowym.
Nie kampania, lecz wojna obronna
Zakłamanie zaczynało się już na poziomie języka. Wojnę obronną Narodu Polskiego, naszą walkę o być albo nie być, nazywano lekceważąco "kampanią wrześniową" - określeniem przejętym żywcem z niemieckiej terminologii wojskowej! Dla Niemców była to rzeczywiście jedna ze zbójeckich "kampanii" w ich krwawym marszu przez Europę. Dla Polaków - obrona najcenniejszego, dopiero co odzyskanego skarbu niepodległości. Tej krótkiej, lecz krwawej wojny, pełnej dramatycznych zwrotów i zawiedzionych nadziei, nie wolno nam nazywać po prostu "kampanią".
W obronie niepodległości
Naczelnym kłamstwem propagandy sowieckiej i peerelowskiej było twierdzenie, że Polska nie była do wojny przygotowana i że nie zadbała o alianse obronne, które skutecznie ochroniłyby nas przed opresją. Otóż trzeba dobitnie dziś stwierdzić, że Polska była dobrze przygotowana do wojny na miarę swoich możliwości ekonomicznych. W pewnym okresie wydatki na zbrojenia osiągnęły poziom 50 proc. budżetu państwa!
To wszystko działo się kosztem ogromnych wyrzeczeń całego społeczeństwa, świadomego zagrożenia i zdeterminowanego, by bronić niepodległości. Postaraliśmy się także o spore kredyty z Francji i z Wielkiej Brytanii przeznaczone na dozbrojenie armii. Dysponowaliśmy planami strategicznymi na wypadek konfliktu zbrojnego zarówno z Sowietami, jak i z Niemcami.
Zabójczy alians
Twierdzenia propagandy komunistycznej, że zaniedbaliśmy możliwości utworzenia sojuszu z Sowietami przeciwko Niemcom, nie wytrzymują krytyki w świetle dokumentów, wielokrotnie już publikowanych w kraju i na Zachodzie. Mimo pozornych różnic ideologicznych - które okazały się czysto werbalne - Sowieci i Niemcy przez cały okres międzywojnia budowali totalitarne systemy i zbliżali się do siebie, połączeni jednym celem: likwidacji skutków "dyktatu wersalskiego". Ukoronowaniem tego zbliżenia stało się tajne porozumienie z 23 sierpnia 1939 r. nazwane paktem Ribbentrop - Mołotow. Był to akt IV rozbioru Polski oraz wytyczenie "stref wpływów" między imperialnymi apetytami obu "kontrahentów" na terenie Europy Środkowej.
Jednych i drugich drażniły nie tylko zdobycze terytorialne Rzeczypospolitej Polskiej po roku 1918, ale sam fakt istnienia państwa polskiego! Stwierdzili to dobitnie we wrześniu i w październiku 1939 roku. Sowiecki minister Mołotow nazwał Polskę "bękartem traktatu wersalskiego", który stoi na przeszkodzie w rozwijaniu tradycyjnej przyjaźni między Niemcami i Sowietami, przedtem Rosją. Hitler deklarował, że "Polska traktatu wersalskiego nigdy się nie odrodzi, co gwarantują dwa najpotężniejsze państwa tej ziemi"!
Obrona
Zadaniem wojska polskiego podczas wojny obronnej 1939 r. nie było zwycięstwo nad Niemcami. Ten cel był niemożliwy do osiągnięcia. Naszym zadaniem, zgodnie ze strategicznym planem "Z" (Zachód), było przetrwanie i utrzymanie frontu po to, by nasi alianci mogli zadać Niemcom decydujące ciosy na froncie zachodnim. Generał brygady Wacław Stachiewicz, szef sztabu naczelnego wodza, tak to sformułował: "Wobec przygniatającej przewagi sił i położenia, jaką nieprzyjaciel będzie miał nad nami, nie będziemy mieli żadnych szans załamania ofensywy jego głównych sił samodzielnie (...). Zatrzymać ofensywę niemiecką będziemy mogli dopiero, gdy nastąpi zmiana niekorzystnego stosunku sił, związana z odciążeniem naszego frontu przez ofensywę na Zachodzie (...). Rozstrzygnięcie mogło zapaść tylko na froncie zachodnim".
Przewaga sił i położenia... Trzeba pamiętać, że sama granica polsko-niemiecka oraz granica ze Słowacją, zdominowaną wówczas całkowicie przez Niemcy, liczyła 2300 km! - w terenie pozbawionym naturalnych przeszkód, które mogłyby sprzyjać obronie.
"Śmieszna wojna"
Założenia planu "Z" były znane naszym aliantom. Mimo to w okresie od 3 września 1939 r. do 10 maja 1940 r. żadne z tych państw nie podjęło energicznych działań wojennych wobec Niemców i faktycznie nie wywiązało się z zobowiązań traktatowych wobec Polski. Sami Francuzi mówili, że to "drôle de guerre" ("śmieszna wojna")! Może więc pora spojrzeć na naszą tragedię wrześniową z innej perspektywy?
Niemcy z jesieni 1939 r. nie były jeszcze tą złowrogą, uzbrojoną po zęby potęgą, która w następnych latach zakrwawi świat i pozbawi życia miliony ludzi różnych narodowości. Krytykom i szydercom, którzy tak często - wprost lub w sposób ledwie zawoalowany - lekceważą wysiłek zbrojny Rzeczypospolitej podczas wojny obronnej 1939 r., warto zacytować ustalenia historyków dotyczące dysproporcji sił i środków między Niemcami a Polską: 5:1 w czołgach, 5:1 w samolotach, 3:1 w artylerii. Nawet w liczbie żołnierzy, w pierwszej fazie obrony, Niemcy nas przewyższali (1,5 mln : 0,9 mln), gdyż nasi alianci skutecznie opóźniali powszechną mobilizację w Polsce, by nie drażnić Hitlera. Ciągle żywy był duch Monachium!
Racjonalnie planując skuteczną obronę przed Niemcami, dowództwo polskie powinno było od początku wycofać główne siły za linię Wisły, pozostawiając na opuszczonym terenie tylko siły porządkowe. Taka strategia groziła jednak nowym układem Niemców z Zachodem, tym razem kosztem Polski. Dowództwo polskie musiało z niej zrezygnować, pozostawiając wojska na rozciągniętym do granic możliwości, pełnym słabych punktów froncie. Jedyną szansą zwycięstwa w tej wojnie był front zachodni. Dlaczego nie powstał? Według ustaleń historyków wojskowości, przewaga Francji i Wielkiej Brytanii była tu miażdżąca: 4:1 w artylerii, 80:1 w czołgach (!) i absolutne panowanie w powietrzu. Zapasy amunicji w jednostkach Wehrmachtu, ulokowanych na zachodniej granicy Niemiec, sięgały zaledwie trzech dni. Niemcy rzucili wszystko, co mieli najlepszego, na Polskę.
Francuzi nie chcieli jednak "umierać za Gdańsk". Może gdyby oczyma wyobraźni zobaczyli swą przyszłą klęskę, hańbę Vichy, kolaborację z wrogiem ich bohatera narodowego, marszałka Petaine'a, zrozumieliby, że to nie jest wojna tylko o Gdańsk, tylko o Polskę. Nie zawsze jednak starcza politykom wyobraźni.
"Cóż za hańba!"
Niedziela, 3 września 1939 r., była w Warszawie, mimo dotkliwych skutków pierwszych bombardowań, dniem radości i tryumfu. Zgromadzeni przed ambasadą francuską warszawiacy utworzyli potężny tłum wiwatujący na cześć naszych wspaniałych sojuszników, którzy dotrzymali zobowiązań. Tego dnia przed południem Wielka Brytania wypowiedziała Niemcom wojnę, kilka godzin później uczyniła to Francja. "Z podpisanych z Polską umów wynikało, że alianci rozpoczną natychmiast ofensywę powietrzną, w skali proporcjonalnej do zaangażowania lotnictwa niemieckiego w Polsce" - pisze prof. Paweł Wieczorkiewicz, znawca zagadnienia.
"Jednak Brytyjczycy i Francuzi, obawiając się tyleż nadmiernych strat, co spodziewanej riposty, ograniczyli się, po kilku nalotach na niemieckie bazy morskie, do obrzucenia terytorium Rzeszy... pacyfistycznymi ulotkami" (!). "Szef brytyjskiej misji wojskowej skomentował to jednoznacznie: 'wstydzę się za mój rząd'"... Alphonse Juin, wybitny francuski marszałek, po wojnie m.in. dowódca sił lądowych NATO w środkowej Europie, napisał z goryczą: "Dlaczego nie zaatakowaliśmy natychmiast na naszym froncie, gdy wojska niemieckie rzuciły się na Polskę? Jakiż błąd niewybaczalny! Nakazywał to przede wszystkim honor (...). Cóż za hańba! (...). Z punktu widzenia strategii popełniliśmy błąd ciężki. Nie było ryzyka. Wszystkie niemieckie dywizje pancerne, z wyjątkiem jednej, były zajęte w Polsce. Niemcy nie mieli prawie żadnych sił przeciw nam!".
Kiedy robimy dziś bilans tzw. kampanii wrześniowej, to pomyślmy - zamiast ochoczo powtarzać bezmyślnie stare sowieckie kłamstwa o "upadku państwa", "nieudolnym dowodzeniu", "chaosie" itp., pomyślmy również, że we wrześniu 1939 r. Polakom, którzy odzyskali swe państwo zaledwie 20 lat wcześniej, brakowało wszystkiego, tylko nie honoru, o który dopominał się od swych rodaków marszałek Juin.
Piotr Szubarczyk
IPN, Oddział Gdańsk
"Nasz Dziennik" 2007-09-01
Autor: wa