64. rocznica okrutnego mordu w Koniuchach
Treść
29 stycznia br. minęła kolejna rocznica mordu dokonanego na mieszkańcach Koniuchów, niedużej polskiej wsi na Wileńszczyźnie (dziś na Litwie), położonej w pobliżu Puszczy Rudnickiej. Według sprawców, z rąk żydowskich i sowieckich "partyzantów" zginęło wówczas około trzystu Polaków. Celem akcji była całkowita zagłada wsi. Nikt nie miał pozostać żywy.
W lutym 2001 r. Kongres Pol onii Kanadyjskiej (KPK) zwrócił się do Instytutu Pamięci Narodowej (IPN) o podjęcie śledztwa w sprawie okrutnego mordu w Koniuchach. Przedstawiono jednocześnie bogatą dokumentację z wieloma opisami masakry sporządzonymi przez samych sprawców. Po zapoznaniu się z doniesieniem złożonym przez przedstawicieli KPK w marcu 2001 r. Okręgowa Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Łodzi wszczęła śledztwo.
Śledztwo
Z pierwszego komunikatu IPN dotyczącego śledztwa, opublikowanego 1 marca 2002 r., wynika, że: "Wieś Koniuchy położona była na skraju Puszczy Rudnickiej, w której swoje bazy posiadały liczne oddziały partyzantów sowieckich. Członkowie tych oddziałów dokonywali częstych napadów na okoliczne wsie i kolonie, w tym i na Koniuchy. Celem napadów był zabór mienia miejscowej ludności, głównie ubrań, butów, bydła, zapasów mąki. W czasie napadów stosowano przemoc wobec właścicieli rabowanego mienia. Mieszkańcy Koniuch zorganizowali samoobronę. Miejscowi chłopi pilnowali wsi, uniemożliwiając tym samym dalsze grabieże. Z tego powodu w nocy z 28 na 29 stycznia 1944 r. grupa partyzantów sowieckich z Puszczy Rudnickiej nocą okrążyła wieś. Nad ranem przy użyciu pocisków zapalających niszczono zabudowania wiejskie i rozstrzeliwano wybiegających z niej mieszkańców - mężczyzn, kobiety i dzieci. Łącznie spłonęła większość domów. Zabito od 36 do 50-ciu osób, część mieszkańców została ranna. Ci, którzy ocaleli, uciekli do pobliskich wsi.
Stacjonujący w Puszczy Rudnickiej partyzanci sowieccy podlegali Centralnemu Sztabowi Ruchu Partyzanckiego w Moskwie. Napadu dokonała grupa ok. 100-120-tu partyzantów pochodzących z różnych oddziałów. Wśród nich była m.in. około 50-osobowa grupa partyzantów żydowskich [z Brygady Litewskiej]. (...) najliczniejszą grupę stanowili partyzanci narodowości żydowskiej. Oddziały te potocznie nazywano Wisińczą (od usytuowania ich baz pomiędzy wsią Wisińcza, a jeziorem Kiernowo). (...) wieś podpalono z obu stron, a potem strzelano do uciekających ludzi. Atak nastąpił po dłuższej obserwacji, kiedy samoobrona zeszła ze swych stanowisk. Mieszkańcy Koniuch opowiadając o sprawcach napadu używali zamiennie określeń Żydzi i 'Ruscy'. Z zeznań świadków wynika, iż część ofiar, zwłaszcza osoby stare i schorowane, zginęła spalona we własnych domach. Natomiast do części mieszkańców, którzy starali się uciekać, strzelano. W taki sposób zginęły osoby z rodziny P[ilżysów]. Zwłoki małżonków Stanisława i Katarzyny P. odnaleziono zwęglone w domu. Ciało ich córki Genowefy P. ze śladami kul i przypalonymi stopami leżało na podwórzu.
Do akt załączono uwierzytelnioną kopię tajnego meldunku sytuacyjnego, sporządzonego przez Oddział Operacyjny dowódcy Wehrmachtu-Ostland w dniu 5.02.1944 r. w Rydze. Z treści meldunku wynika, iż w Koniuchach pojawiła się 'średniej wielkości banda Żydów i Rosjan' (...) 'zastrzelono 36 mieszkańców, 14 rannych. Miejscowość w przeważającej części została obrócona w perzynę (...)'".
We wrześniu 2002 r. podano: "Ustalane są adresy kolejnych świadków, których bliscy zginęli w Koniuchach. Do Kanady, na Litwę i Białoruś skierowano wnioski o przesłuchanie w drodze pomocy prawnej świadków oraz odnalezienie dokumentacji archiwalnej związanej z przedmiotową sprawą". Natomiast 5 maja 2003 r. Anna Gałkiewicz, prokurator Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Łodzi, oznajmiła: "Opisane zbrodnie w Nalibokach [kolejny mord na 128 Polakach dokonany przez partyzantkę sowiecko-żydowską 8 maja 1943 r. - przyp. red.] i Koniuchach zakwalifikowano jako zbrodnie komunistyczne, będące jednocześnie zbrodniami przeciwko ludzkości, których karalność nie ulega przedawnieniu".
W sprawie dochodzeń odezwał się 5 sierpnia 2003 r. Robert Janicki, prokurator Głównej KŚZpNP: "Zebrane dowody dotyczące niniejszej sprawy pozwalają do tej pory odtworzyć zajścia, jakie miały miejsce 29 stycznia 1944 r. w Koniuchach. Ustalono okoliczności działalności oddziałów partyzanckich podległych Centralnemu Sztabowi Ruchu Partyzanckiego w Moskwie.
Obecnie ustala się rolę dowodców oraz członków poszczególnych oddziałów partyzanckich, których nazwiska i pseudonimy zostały podane przez świadków.
Dane personalne tych osób ustalono w ramach czynności przez międzynarodową pomoc prawną. Zestawione listy sowieckich partyzantów pozwalają podjąć działalność mającą na celu ustalenie, którzy z tych ludzi wciąż żyją i gdzie zamieszkują. Zastosowano pewne kroki, aby zestawić listę ofiar. Jednak lista ta jest wciąż niepełna i dalsze czynności bedą przedsięwzięte, aby ją uzupełnić. Po uzyskaniu materiału kanałami międzynarodowej pomocy prawnej i po wyczerpaniu środków dowodowych dostępnych w Polsce podejmie się decyzję dotyczącą dalszego postępowania.
W obecnej chwili nie można ustalić daty zamknięcia śledztwa".
9 sierpnia 2005 r. Oddziałowa Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Łodzi podała do wiadomości: "W toku śledztwa przesłuchano już świadków mieszkających w kraju, zakończono również poszukiwania dokumentów w polskich archiwach. Zwrócono się z odezwami o zagraniczną pomoc prawną do organów ścigania Republiki Białoruś, dwukrotnie do Republiki Litewskiej, do Federacji Rosyjskiej. Uzyskano obszerny materiał dowodowy w postaci zeznań mieszkańców Koniuch, naocznych świadków zbrodni i dokumentów archiwalnych (meldunki policji litewskiej, szyfrogramy partyzantów sowieckich, kopie akt osobowych partyzantów sowieckich, w których to aktach są adnotacje, że uczestniczyli oni w atakach, kopie dzienników bojowych sowieckich oddziałów partyzanckich). Ostatnio skierowano odezwę o pomoc prawną do organów ścigania Izraela".
W następnym komunikacie z 15 maja 2006 r. podano: "W toku śledztwa przesłuchano już świadków mieszkających w kraju, zakończono również poszukiwania dokumentów w polskich archiwach. Zwrócono się z odezwami o zagraniczną pomoc prawną do organów ścigania Republiki Białoruś, dwukrotnie do Republiki Litewskiej, do Federacji Rosyjskiej. Uzyskano obszerny materiał dowodowy w postaci zeznań mieszkańców Koniuch, naocznych świadków zbrodni i dokumentów archiwalnych (meldunki policji litewskiej, szyfrogramy partyzantów sowieckich, kopie akt osobowych partyzantów sowieckich, w których to aktach są adnotacje, że uczestniczyli oni w atakach, kopie dzienników bojowych sowieckich oddziałów partyzanckich). Aktualnie oczekuje się na realizację wniosku o pomoc prawną skierowanego do organów ścigania Izraela".
Ostatni komunikat pochodzi z grudnia 2007 r.: "W toku śledztwa przesłuchano już świadków mieszkających w kraju, zakończono również poszukiwania dokumentów w polskich archiwach. Zwrócono się z odezwami o zagraniczną pomoc prawną do organów ścigania Republiki Białoruś i Kanady; do Republiki Litewskiej; do Federacji Rosyjskiej oraz do Izraela. Na wszystkie wnioski o zagraniczną pomoc prawną uzyskano odpowiedzi. Najobszerniejszy materiał dowodowy uzyskano z Republiki Litewskiej. Są to zeznania mieszkańców Koniuch, naocznych świadków zbrodni. Znacząca część uzyskanych dokumentów to materiały archiwalne. Są to meldunki policji litewskiej, szyfrogramy partyzantów sowieckich, kopie akt osobowych partyzantów sowieckich, w których to aktach są adnotacje, że uczestniczyli oni w ataku, kopie dzienników bojowych sowieckich oddziałów partyzanckich".
Mimo upływu siedmiu lat od czasu, kiedy KPK skierował tę sprawę do IPN, śledztwo wciąż jest w toku i nie wiadomo, kiedy zostanie w ogóle zakończone. W sumie prokuratorzy niewiele istotnego ustalili, co nie byłoby już poprzednio znane. IPN nie opublikował żadnych dokumentów lub opracowań historyków na temat mordu w Koniuchach. Przypominam, że niezwykle intensywne śledztwo w sprawie mordu w Jedwabnem przeprowadzono w ciągu półtora roku, a już w 2002 r. wydana została ogromna dwutomowa "biała księga", licząca ponad 1500 stron i zawierająca podstawowe dokumenty oraz analizy historyczne, socjologiczne i prawne.
Kolejne świadectwa
Tymczasem KPK trafił na kolejne świadectwa na temat pacyfikacji wsi Koniuchy, które nie pozostawiają żadnych wątpliwości co do faktu zbrodni i kto w niej uczestniczył, mimo że zawierają one sporo nieprawdziwych danych w celu usprawiedliwienia dokonanego ludobójstwa i przerzucenia winy na ciągle napadaną ludność cywilną. O przebiegu tej partyzanckiej "akcji" najchętniej pisali sami sprawcy. Już w 1944 r. Ilia Ehrenburg i Wasilij Grossman zbierali relacje, w których doniesiono, że żydowskie oddziały partyzanckie "Mściciel" i "Ku zwycięstwu" podjęły "serię akcji militarnych" w okolicach Puszczy Rudnickiej. Przyczyniły się do "zniszczenia niemieckiego garnizonu w mocno ufortyfikowanym miasteczku Koniuchy", mimo że żadnego garnizonu niemieckiego w Koniuchach nigdy nie było.
W pamiętniku wydanym w Moskwie w 1948 r. Meir Jelin i Dmitrij Gelpern, członkowie tzw. Brygady Kowieńskiej (złożonej z uciekinierów z getta kowieńskiego), również opisali masakrę w Koniuchach jako wybitny bój militarny skierowany przeciwko Niemcom: "Otrzymawszy posiłki z kowieńskiego getta, zgrupowanie 'Śmierć okupantom' miało możliwość uczestniczyć w dużej akcji wraz z innymi zgrupowaniami z Puszczy Rudnickiej.
W wiosce Koniuchy, jakieś 30 kilometrów od bazy partyzanckiej, usadowił się niemiecki garnizon. Faszyści ścigali partyzantów; zastawiali na nich zasadzki na drogach. Kilka zgrupowań partyzanckich, a w tym 'Śmierć okupantom' otrzymało więc rozkaz zniszczenia tej placówki bandytów. Na początku rozkazano Niemcom wstrzymać ich działalność i oddać broń. Gdy odmówili, ludowi mściciele zdecydowali się działać według prawa: 'Jeśli wróg się nie podda, wroga trzeba wyeliminować'.
Opuściwszy bazę wieczorem i przeprawiwszy się przez bagna i lasy, partyzanci doszli do skraju tej wioski nad ranem. Czerwona rakieta stanowiła sygnał do ataku. Dwudziestu partyzantów z grupy 'Śmierć okupantom', pod dowództwem Michaiła Truszyna, wkroczyło do wioski. Niemcy zajmowali kilka domów i otworzyli ogień kulami dum-dum ze swych pistoletów maszynowych i karabinów maszynowych. Trzeba było szturmować każdy dom. Zastosowano kule zapalające, granaty ręczne oraz race świetlne, aby eksterminować Niemców. Kowieńscy partyzanci Dowid (Dawid) Teper, Jankł (Jankiel) Ratner, Pejsach Folbe, Lejzor Zodikow i inni zaatakowali wroga, nie zważając na ostrzał. Silny Lejb Zajac zaatakował jeden z budynków, a zużywszy całą amunicję, wyrwał karabin z rąk Niemca i zaczął bić wroga kolbą od karabinu, aż kolba pękła".
Rachela Margolis, członkini oddziału "Ku zwycięstwu" pod dowództwem Shmuela Kaplinsky'ego, w pamiętniku wydanym w 2005 r., także powiela informacje o nieistniejącym garnizonie niemieckim: "Pewnego dnia dużą liczbę partyzantów skierowano do garnizonu w Koniuchach, gdzie stacjonowali Niemcy. Walka trwała długo i byli ranni, ale nasi chłopcy wrócili jako zwycięzcy. Niemcy porzucili garnizon".
Rużka Korczak, członkini tzw. Brygady Litewskiej, w której skład wchodzili uciekinierzy z getta wileńskiego, przedstawiła zbrodnię w nieco odmiennym, ale równie nieprawdziwym świetle - jako pacyfikację ludności kolaborującej z Niemcami: "W sztabie brygady zastanawiano się nad tym, jakich środków użyć w ramach rewanżu. Było oczywiste, że jeśli nie zostaną przedsięwzięte zdecydowane działania, większość wsi może odmówić posłuszeństwa, i jeśli nie będzie reakcji na przypadki mordów na partyzantach, wszystkie ich działania mogą być zagrożone i zostanie zachwiany prestiż brygady. Ze swoich zorganizowanych wystąpień przeciw partyzantom znana była wieś litewska Koniuchy. Jej mieszkańcy aktywnie współpracowali z Niemcami i Litwinami Plechavi˘ciusa. Zdobyczną broń rozdzielali oni pomiędzy okolicznych chłopów, organizowali ich. Sama wieś była duża i dobrze ufortyfikowana: partyzanci wystrzegali się podchodzenia pod tę wieś. Mieszkańcy Koniuchów organizowali zasadzki; pochwycili dwóch partyzantów z oddziałów litewskich, których zamęczyli.
Sztab brygady zdecydował się przeprowadzić przeciwko wsi wielką ekspedycję karną. Dowódca jednego z litewskich oddziałów przeniknął do wsi Koniuchy, pod pozorem jakoby był oficerem wojsk Plechavi˘ciusa, który pojawił się w celu zorganizowania służby wartowniczej. Będąc Litwinem i wojskowym, nie wzbudził podejrzeń. Zbadał wszystkie posterunki i słabe punkty obrony. Na podstawie jego meldunku (raportu) sztab brygady przygotował operację. Uczestniczyły w niej grupy bojowników (żołnierzy) ze wszystkich leśnych oddziałów partyzanckich, ogółem biorąc około pięćdziesięciu ludzi, w tej liczbie około czterdziestu bojowników żydowskich. Na dowódcę operacji wyznaczono oficera radzieckiego z oddziału Szilasa. Dowódcą wojów żydowskich był Jakow Prener.
Część grupy partyzantów okrążyła wieś i weszła do niej. Inni, wśród których byli i partyzanci żydowscy,
pozostali poza wsią w zasadzce, aby przeszkodzić nadejściu wsparcia ze strony niemieckiego garnizonu. Jako miejsce zasadzki wybrano wiejski cmentarz. Partyzanci, którzy wtargnęli do wsi, posuwali się [do przodu] z trzech kierunków. Zgodnie z planem, centralna grupa szturmowa powinna przebić się, ostrzeliwując się, do przodu, a uderzający z flanki (oddziały oskrzydlające) mieli podpalić wieś. Jednakże, kiedy lewa flanka dopiero co przybliżała się, Litwini już otworzyli ogień. Rozpoczęto walkę wręcz. Wielu Litwinom udało wymknąć się ze wsi. Rzucili się do ucieczki w kierunku garnizonu niemieckiego. Wpadli w zasadzkę; zostali wybici, tylko niektórzy się uratowali.
Widząc, że próba wzięcia wsi Koniuchy znienacka nie udała się, oficer dowodzący operacją wysłał łącznikowych z rozkazem zdjęcia zasadzki i przerzucenia ludzi na odsiecz walczącym. Dwaj sygnałowi z oddziałów litewskich nie zdołali przedostać się, i wtedy dowódca wysłał trzeciego - Pola Bagrianskiego, który służył jako łącznik między punktem dowodzenia a zasadzką. Bagrianskij przebił się i dostarczył rozkaz. Żydowscy partyzanci opuścili miejsce zasadzki i poszli do boju. Po zaciętej potyczce (starciu) opór mieszkańców wsi został złamany. Partyzanci palili dom za domem; od ich kul zginęło wielu wieśniaków, kobiet i dzieci. Tylko nieliczni uratowali się. Wieś została starta z oblicza ziemi".
W swym opisie Isaac Kowalski, członek żydowski Brygady Litewskiej, wprowadził nowe akcenty: "Koniuchy to nazwa dużej wsi oddalonej jakieś 30 kilometrów od Wilna i 10 kilometrów od terenów naszej bazy partyzanckiej.
Niemcy przekonali spryciarzy tej wioski, że jeśli bedą się ich słuchali, to zapewni im się bezpieczeństwo, bogactwo i spokój; że w ten sposób przeżyją całą wojnę.
Jedynie mieli w zamian informować Niemców o działalności partyzantów w tym rejonie.
Wieśniacy robili, co tylko mogli, aby wysługiwać się nowym okupantom.
Kiedy tylko partyzanci przechodzili nieopodal w grupach pięcio- czy dziesięcioosobowych, po drodze na ważne i niebezpieczne akcje, napotykali się na snajperów i zawsze ponosili straty.
Poszczególni dowódcy zdecydowali wtedy, że ich ludzie powinni przechodzić nieopodal tej wsi w grupach nie mniejszych niż 40 czy 50 osób. A gdyby natknęli się na snajperów, należy ich ścigać i niszczyć. W tym czasie reszta zgrupowania miała ubezpieczać od strony wsi.
Przez pewien czas właśnie tak było. Ale potem Niemcy dostarczyli wieśniakom karabiny ręczne i maszynowe. Utworzono stałą straż, której zadaniem było strzec wioskę dzień i noc.
Sprawy miały się tak źle, że nawet większe grupy partyzanckie nie mogły bezpiecznie przechodzić przez tę wieś po drodze na ważne akcje, czy też przechodzić obok niej w drodze na koleje, drogi, etc. Zawsze ponosiliśmy straty.
Sztab brygady zdecydował się usunąć raka, który wyrósł na ciale partyzanckim. Komandir naszej bazy dał rozkaz, aby wszyscy zdolni do noszenia broni mężczyźni przygotowali się do wyruszenia na akcję w ciągu godziny.
Przyszedł rozkaz, aby wszyscy mężczyźni, bez wyjątku, a w tym i doktor, radiotelegrafiści, oraz pracownicy sztabowi i ludzie tacy jak ja, którzy pracowali w wydziale propagandy i druku, przygotowali się na akcję.
O umówionej godzinie wszyscy byliśmy gotowi i w pełnym uzbrojeniu wyruszyliśmy na miejsce akcji. Gdy zbliżyliśmy się do naszego celu, zauważyłem, że partyzanci nadciągają ze wszystkich stron z rozmaitych oddziałów. (...)
Nasz oddział otrzymał rozkaz, aby zniszczyć wszystko, co się rusza, i zamienić wieś w popioły.
Dokładnie o ustalonej godzinie i minucie wszyscy partyzanci z czterech stron wsi otworzyli ogień z karabinów ręcznych i maszynowych, strzelając kulami zapalającymi w zabudowania wioski. Tym sposobem dachy gospodarstw zaczęły się palić.
Wieśniacy i mały garnizonowy oddział niemiecki odpowiedział ciężkim ogniem, ale po dwóch godzinach wioska wraz z pozycjami ufortyfikowanymi została zniszczona.
Myśmy mieli zaledwie dwóch lekko rannych.
Gdy później przemaszerowaliśmy przez Koniuchy, nigdy nie powitał nas już wystrzał snajpera, bowiem był to jak gdyby przemarsz przez cmentarz".
Podobnie postąpił Chaim Lazar, także członek żydowskiej Brygady Litewskiej: "Od pewnego czasu wiedziano, że wieś Koniuchy jest gniazdem band i centrum antypartyzanckich intryg. Jej mieszkańcy znani z niegodziwości organizowali okoliczną ludność, rozprowadzając broń uzyskaną od Niemców i prowadząc akcję przeciw partyzantom. Wieś była dobrze ufortyfikowana, każdy dom miał pozycję strategiczną i okopany był rowami obronnymi. Po obu stronach wsi były wieżyczki obserwacyjne. Właśnie to miejsce wybrano, aby przeprowadzić akcję zastraszającą i zemsty. Sztab Brygady zdecydował zrównać Koniuchy z ziemią, aby dać przykład innym.
Pewnego wieczoru 120 najlepszych partyzantów ze wszystkich obozów, uzbrojonych w najlepszą broń, wyruszyło w stronę tej wsi. Między nimi było około 50 Żydów pod dowództwem Jaakowa (Jakuba) Prennera. O północy dotarli w okolicę wioski i zajęli pozycje wyjściowe. Rozkazano nie zostawić przy życiu nikogo, łącznie z żywym inwentarzem, a zabudowania spalić. (...)
Zaraz po północy we wsi redukowano liczbę wart, ponieważ sądzono, że partyzanci nie zaatakują tak późno - nie zdążyliby wrócić do lasu przed świtem. Nie wyobrażano sobie, że partyzanci mogliby wrócić do lasu za dnia jako zwycięzcy.
Sygnał dano tuż przed wschodem słońca. W ciągu kilku minut okrążono wieś z trzech stron. Z czwartej strony była rzeka, a jedyny most był w rękach partyzantów. Przygotowanymi zawczasu pochodniami partyzanci palili domy, stajnie, magazyny, gęsto ostrzeliwując siedliska ludzkie. Słychać było huk eksplozji z wielu domów, gdy składy broni wyleciały w powietrze. Półnadzy chłopi wyskakiwali przez okna i usiłowali uciekać. Ale zewsząd czekały ich śmiertelne pociski. Wielu z nich wskoczyło do rzeki, aby przepłynąć na drugą stronę, ale tam też spotkał ich taki sam los. Zadanie wykonano w krótkim czasie. Sześćdziesiąt gospodarstw chłopskich, w których mieszkało około 300 osób, zniszczono. Nie uratował się nikt".
Natomiast Abraham Zeleznikow, kolejny członek żydowskiej Brygady Litewskiej, twierdzi, że w Koniuchach napadali na partyzantów sowieckich polscy partyzanci, chociaż żadnej bazy AK tam nie miała: "Była taka polska wieś [składająca się] z około 400 ludzi. Nazywała się Koniuchy, i leżała nam po drodze, kiedy wychodziliśmy z lasu. Gdyby trzeba było ją okrążać, musielibyśmy nadłożyć 20 mil. (...) Gdyby maszerować dodatkowo 20 kilometrów, zajęłoby to conajmniej dwie godziny albo więcej, i fizycznie byłoby bardzo ciężko. Kiedy poszliśmy do tej wsi, sporo razy zdarzyło się, że zaatakowali nas polscy partyzanci, którzy mieli poparcie ludności wsi. Tak więc dostaliśmy [rozkaz] z Moskwy, aby zniweczyć tę wioskę, całą wioskę. Wszystkich mieliśmy wybić. Zabroniono nam zabierać czegokolwiek z wioski. Partyzanci okrążyli wioskę, wszystko podpalono, każde zwierzę, każdego człowieka zabito. A jeden z moich kolegów, znajomych, partyzant, wziął kobietę, położył jej głowę na kamień, i zabił ją kamieniem. Kiedy go się zapytałem, jak to mogłeś zrobić, powiedział, że tak zrobiono z jego matką. Jednak, jak widzisz, taka była atmosfera, w której się żyło".
Joseph Harmatz, uciekinier z getta wileńskiego, podaje, że przypadków "zemsty" ze strony partyzantów (która stanowi lejtmotyw wielu relacji) - skierowanej przeciwko niewinnym mieszkańcom Koniuchów było znacznie więcej, niż opisuje Zeleznikow: "W pobliskiej wsi Koniuchy, gdzie miejscowi kolaborowali z Niemcami, ci nowi wciągnięci partyzanci, wściekli z powodu tego, co widzieli w Ponarach, spalili wszystkie domy i wybili wszystkich mieszkańców do nogi, krzycząc, kiedy strzelali do nich: 'To za matkę, a to za ojca, a to za siostrę', i tak dalej".
Paul Bagriansky, uciekinier z getta kowieńskiego, opisuje wydarzenia bardziej plastycznie niż Zeleznikow lub Harmatz: "Kiedy w kwietniu [sic!] 1944 powiedziano naszym partyzantom, że damy nauczkę wsi nazwanej Koniuchy, nie byłem zaskoczony. (...) Nasz oddział żydowski [składający się] z 25 mężczyzn poddano komendzie Jacoba Prenera. Inne oddziały mieszane narodowo postawiły kolejnych 125 partyzantów. Razem oddział liczył 150 mężczyzn, dobrze uzbrojonych, co stanowiło dla nas pokaźną siłę. (...)
Zanim wyruszyliśmy, dowódca powiedział nam krótko po rosyjsku, jakie były zadania. Wiele wiosek w promieniu około 20 kilometrów od Koniuchów postanowiło sprowadzać na noc krowy i świnie do wsi Koniuchy. Koniuchy były dobrze uzbrojone przez Niemców i żołnierzy Armii Krajowej. Kiedy partyzanci zachodzili do pobliskich wsi po jedzenie, było tam pusto. Bardzo często Niemcy przybywali w Koniuchach przez noc, aby bronić wioski. Z tego powodu, mówił nam komendant, damy nauczkę Koniuchom.
Maszerowaliśmy od południa do późnego wieczora i zatrzymaliśmy się w pewnej wsi, aby odpocząć. Dowódca mianował mnie na tłumacza i łącznika między oddziałami. (...) Spędziłem godzinę lub dwie w sztabie, gdzie przestudiowaliśmy mapę z innymi oficerami. Będąc tam, zrozumiałem, że naszym celem było zniszczyć całą wioskę wraz ze wszystkimi wieśniakami. Spytałem się, dlaczego tak surowy nieludzki wyrok? Odpowiedziano, że tak zadecydowała centrala. Nie możemy pozwolić, aby tak mocno uzbrojone wioski przerywały naszą partyzancką działalność. To będzie nauczka też i dla innych wsi, aby się zastanowiły, zanim spróbują nam się przeciwstawiać z pomocą nazistów. (...)
Około czwartej znowu wyruszliśmy w drogę i dotarliśmy do miejsca przeznaczonego prawie o jedenastej w nocy. Każdy oddział otrzymał zadania w określonym miejscu. O północy wszycy byli na stanowiskach i czekali na sygnał, aby zaatakować Koniuchy. Niektóre oddziały miały rozkaz podpalić chaty, a inne miały odciąć drogę ucieczki. Dokładnie o północy podpalono wioskę i w ciągu kilku minut zaczęły wybuchać magazyny amunicji. Krowy, świnie i konie w stajniach i chlewach podniosły straszny rwetes. Kilka koni wyrwało się i wygalopowało jak szalone z płonącej wioski. W każdej chacie wybuchły tysiące niemieckich nabojów, straszliwe wycie palących się zwierząt, oraz wystrzeliwanie uciekających wieśniaków spowodowało taki zgiełk, że nie sposób było usłyszeć ludzkich krzyków czy nawoływań.
Przez pierwszą godzinę stałem przy dowódcy i jego adiutantach na wzgórzu, oglądając to straszliwe piekło. W międzyczasie otrzymałem rozkaz, aby dotrzeć do mego oddziału i polecić mu, aby zajął nowe pozycje. Gdy dotarłem do swego oddziału, zobaczyłem, jak jeden z naszych ludzi trzymał głowę kobiety w średnim wieku na dużym kamieniu i uderzał ją innym kamieniem. Za każdym walnięciem krzyczał: to za moją zamordowaną matkę, a to za mego zabitego ojca, a to za mego uśmierconego brata, etc. Był to młody człowiek w wieku około 22 lat i byłem z nim przez cały czas w podziemiu. Był przyjacielskim i cichym człowiekiem. Nigdy nie spodziewałem się po nim, że zrobi coś takiego. Co spowodowało taką niespodziewaną zmianę? Nie zareagowałem na to, a poinformowałem Jacoba Prenera, jaką nową pozycję powinien zająć. Potem powróciłem do dowódcy. Gdy wróciłem, ten rozkazał, abym pobiegł do następnego oddziału, aby ten się przegrupował. (...) Gdy przechodziłem przez drogę, dostrzegłem mężczyznę uciekającego z wioski. Prawdopodobnie dostrzegł mnie i strzelił do mnie w biegu, ale nie trafił. Zrozumiawszy to, strzelił powtórnie. Ale w tym momencie byłem przygotowany i zanim mu się udało, ja wyciągnąłem swoją broń i strzeliłem, wystrzelając broń z jego ręki. Człowiek ten osunął się powoli i rozłożył się. Był martwy. (...)
Gdy dotarłem do oddziału, aby przekazać nowe rozkazy, zobaczyłem straszny, przerażający obraz. (...) Na małej polance w lesie leżały półkolem ciała sześciu kobiet w różnym wieku i dwóch mężczyzn. Ciała były rozebrane i położone na plecach. Padało na nie światło księżyca. Jeden po drugim partyzanci strzelali trupom między nogi. Gdy kule dosięgały nerwów, trupy reagowały jak żywe. Drgały i wykrzywiały się przez kilka sekund. Trupy kobiet reagowały w bardziej gwałtowny sposób niż mężczyzn. Wszyscy partyzanci z tego oddziału brali udział w tej okrutnej zabawie, śmiejąc się w dzikim szaleństwie. Najpierw przestraszyłem się tym przedstawieniem, ale potem zaczęło mnie ono w chory sposób interesować. Stałem tak zafascynowany przez kilka minut, gdy dowódca oddziału podszedł do mie i zapytał, czy nie chciałbym przyłączyć się do tych eksperymentów. Dopiero wtedy przypomniałem sobie, dlaczego przybyłem tam, i powiedziałem mu, że jego ludzie muszą się bezzwłocznie przemieścić na nową pozycję. Im się nie spieszyło i dopiero jak trupy przestały reagować na kule, przemieścili się na nową pozycję.
W tym czasie wioskę objęły wielkie płomienie, dalej było słychać głośne eksplozje i straszne wycie palących się zwierząt. W drodze powrotnej do sztabu zobaczyłem kilka ciał chłopów, których zastrzelono, gdy uciekali. Koń z ogonem i grzywą w ogniu pędził galopem, chyba starając się dotrzeć do jakiejś rzeki czy sadzawki, aby ból w wodzie ukoić. (...) Pamiętałem, że konie znają drogę, więc galopował, aby dotrzeć do wody. Miałem nadzieję, że mu się to uda.
Około drugiej nad ranem wioska Koniuchy była całkowicie zniszczona, nie pozostała nawet jedna chałupa, wszystko ucichło. Wydawało się, że wszyscy mieszkańcy, łącznie z dziećmi, kobietami i mężczyznami spalili się, zastrzeleni przez własne pociski eksplodujące w ogniu albo wykończeni przez naszych ludzi, gdy starali się uciec z tego piekła. Może kilka koni uciekło i przeżyło, o ile dotarły do wody na czas. Być może, że kilku osobom udało się uciec i przeżyć tym czy innym sposobem. Wioska Koniuchy stała się tylko wspomnieniem pełnym popiołów i trupów. Dostała nauczkę. Dowódca zebrał wszystkie oddziały, podziękował im za ich dobrze spełnione zadanie, oraz rozkazał przygotować się do powrotu do bazy. Ludzie byli zmęczeni, ale z ich twarzy wyzierała satysfakcja i szczęście z wykonanego zadania. Tylko niewielu zdawało sobie sprawę, że popełniono straszliwy mord w ciągu godziny. Ci nieliczni wyglądali ponuro, smutno i mieli poczucie winy. (...)
Dotarliśmy do bazy późno w nocy. Byłem zmęczony i zmordowany, a więc zasnąłem od razu, tak jak większość z naszego oddziału. Jak się dowiedzieliśmy, następnego dnia pozostałe oddziały zostały przywitane jak bohaterowie za zniszczenie Koniuchów. Pili, jedli i śpiewali całą noc. Sprawiło im przyjemność zabijanie i niszczenie, a najbardziej picie.
Trzy tygodnie później otrzymaliśmy wiadomość od Sztabu Partyzanckiego w Moskwie z reprymendą dla ludzi, którzy zainicjowali i kierowali zniszczeniem wsi Koniuchy".
O żadnym potępieniu tej akcji przez komendę partyzancką w Moskwie lub ukaraniu jej sprawców historykom nic nie wiadomo.
Kolejni "partyzanci" wspominają o mordzie dość zwięźle - mimochodem - jak w przypadku Israela Weissa:
"Jednakże na zdobywanie prowizji składało się więcej niż tylko przekonanie niechętnych chłopów. Stoi mi wyjątkowo jasno przed oczyma jedna taka akcja. Oddział w sile kompanii pod dowództwem Szlomo Branda wyruszył o zmroku tego zimowego dnia, aby zaopatrzyć się w prowizje w 'bogatej' wiosce niedaleko miasteczka Ejszyszki. Do celu dotarliśmy około północy. Wystawiliśmy czujki po obu stronach wioski, a ja wraz ze swymi ludźmi wszedłem do pierwszego gospodarstwa. (...) Pracowaliśmy jak w gorączce przez całą noc, zbierając jedzenie i byliśmy gotowi do odwrotu, gdy zaświtał ranek. Szlomo i 20 jego ludzi zostało z tyłu, aby osłaniać nasz odwrót. My odjechaliśmy na saniach. (...) W żadnym wypadku nie był to jakiś wyjątek. (...)
Udało nam się wymusić duże ilości broni i amunicji od wiosek, które kolaborowały z Niemcami i były przez nich uzbrojone. Przedsięwzięto karne kroki wobec kolaborantów, a jedną z wiosek, która była notoryczna w swej wrogości do Żydów, została całkowicie spalona".
Ponadto swój udział w akcji likwidacji wsi Koniuchy potwierdza Zalman Wyłożny z oddziału "Śmierć faszystom". Powiada, że "cała wieś została puszczona z dymem, a mieszkańcy wymordowani". Podobnych relacji jest jeszcze chyba z garść. Najbardziej lakoniczną wzmiankę o zbrodni znajdziemy w "Dzienniku Operacyjnym Żydowskiego Oddziału Partyzanckiego w Puszczy Rudnickiej". Podano tam, że napad miał miejsce w styczniu 1944 r. (bez dokładnej daty) i wzięło w nim udział 30 partyzantów z oddziałów Jacoba Prennera - "Śmierć faszystom" i Shmuela Kaplinsky'ego - "Ku zwycięstwu" Brygady Litewskiej.
Polski historyk Kazimierz Krajewski zwięźle i dosadnie opisał całe wydarzenie w sposób następujący:
"Jedyną 'winą' mieszkańców Koniuch było to, że mieli już dosyć codziennych - a właściwie conocnych - rabunków oraz gwałtów i chcieli zorganizować samoobronę. Bolszewicy z Puszczy Rudnickiej postanowili zrównać wieś z ziemią, tak by zastraszyć ludność innych wiosek. (...) Wymordowanie mieszkańców wsi Koniuchy (wraz z kobietami i dziećmi) opisane zostało przez Chaima Lazara jako wybitna 'operacja bojowa', z której jest on autentycznie dumny. Opis 'ufortyfikowania' wsi jest kompletną bzdurą. Była to normalna wioska, w której część mężczyzn zorganizowała samoobronę. Ich uzbrojenie stanowiło parę zardzewiałych karabinów".
Liczba ofiar śmiertelnych sięga co najmniej 40 osób. Od maja 2004 r. na ufundowanym przez Radę Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa krzyżu-pomniku w Koniuchach widnieją nazwiska 38 osób, które 29 stycznia 1944 roku zginęły w Koniuchach. Są to:
Bandalewicz Stanisław, ok. 45 lat
Bandalewicz Józef, 54 lata
Bandalewiczowa Stefania, ok. 48 lat
Bandalewicz Mieczysław, 9 lat
Bandalewicz Zygmunt, 8 lat
Bobin Antoni, ok. 20 lat
Bobinowa Wiktoria, ok. 45 lat
Bobin Józef, ok. 50 lat
Bobin Marian, 16 lat
Bobinówna Jadwiga, ok. 10 lat
Bogdan Edward, ok. 35 lat
Jankowska Stanisława
Jankowski Stanisław
Łaszakiewicz Józefa
Łaszakiewiczówna Genowefa
Łaszakiewiczówna Janina
Łaszakiewiczówna Anna
Marcinkiewicz Wincenty, ok. 63 lat
Marcinkiewiczowa N. (sparaliżowana, spaliła się)
Molis Stanisław, ok. 30 lat
Molisowa N., ok. 30 lat
Molisówna N., ok. 1,5 roku
Pilżys Kazimierz
Pilżysowa N.
Pilżysówna Gienia
Pilżysówna Teresa
Parwicka Urszula, ok. 50 lat
Parwicki Józef, lat 25
Rouba Michał
Tubin Iwanka, ok. 45 lat
Tubin Jan, ok. 30 lat
Tubinówna Marysia, ok. 4 lat
Wojsznis Ignacy, ok. 35 lat
Wojtkiewicz Zofia, ok. 40 lat
Woronisowa Anna, 40 lat
Woronis Marian, 15 lat
Woronisówna Walentyna, 20 lat
Ściepura N. - krawiec z miejscowości Mikonty.
Według innych, wciąż trudnych do zweryfikowania danych, w wyniku tej bestialskiej zbrodni zginęło na miejscu 45 osób, a z 12 rannych część zmarła później w szpitalu w Bieniakoniach. Natomiast moralnie partyzanci żydowscy są odpowiedzialni za niedoszłą zagładę całej ludności wsi Koniuchy. Ofiar wśród sprawców, jak oznajmia raport komendy partyzanckiej (autorstwa Genricha Zimana), nie było, z tej prostej przyczyny, że nie było walki - była tylko rzeź bezbronnej cywilnej ludności.
W mordzie wzięło udział nie tylko ok. 50 żydowskich partyzantów z Brygady Litewskiej, ale także wielu żydowskich członków Brygady Kowieńskiej oraz innych oddziałów. Całością akcji dowodził Żyd Genrich (lub Henoch) Ziman "Jurgis" (po litewsku: Genrikas Zimanas). Po wojnie został on odznaczony przez władze PRL Orderem Virtuti Militari. Odznaczenia tego nigdy nie cofnięto. Dowódca żydowskich oddziałów w Puszczy Rudnickiej Abba Kovner uważany jest za jednego z największych bohaterów żydowskiego ruchu oporu. W 1997 r. otrzymał "Medal of Resistance" od United States Holocaust Memorial Museum. W 2001 r. jego żona Vitka Kempner Kovner otrzymała nagrodę specjalną "Certificate of Honor" za bohaterstwo i czyny waleczne. Podczas uroczystej ceremonii, która miała miejsce w Izraelu, Vitka Kovner podkreśliła, że Żydzi, którzy walczyli w Puszczy Rudnickiej, uważali się za partyzantów żydowskich, a nie sowieckich: "Jestem dumna z tego, że dane mi było walczyć jako Żydówce, członkini żydowskiego oddziału bojowego, pod rozkazami żydowskich dowódców, w którym mówiło się i wydawało rozkazy w jidisz".
Spóźniona reakcja środowiska żydowskiego
8 sierpnia 2003 r. nowojorski tygodnik "Forward" (wychodzi od 1897 r.) z troską w głosie napisał o śledztwie, jakie w sprawie masakry ludności wsi Koniuchy prowadzi na wniosek KPK polski IPN. Artykuł ten wnikliwie skomentował redaktor torontońskiego tygodnika "Goniec":
"'Forward', piórem Marca Perelmana niepokoi się, że próba dochodzenia prawdy o tym, co stało się w Koniuchach i wskazania winnych mordu, jest 'motywowana politycznie'. Perelman cytuje jednego z żydowskich partyzantów sowieckich [z Brygady Kowieńskiej], Dova Levina, dziś profesora historii Uniwersytetu Hebrajskiego [w Jerozolimie]: 'Kongresowi Polonii Kanadyjskiej jest wygodnie zajmować się tą sprawą, zamiast wyjaśniać pogromy, jakich Polacy dopuszczali się na Żydach podczas i po wojnie' ... Zatem, można tylko 'w jedną stronę', w drugą 'nie nada'.
Zarzuca się też stronie polskiej zawyżenie liczby ofiar, co jest o tyle śmieszne, że liczbę tę zawyżają sami ówcześni sprawcy, chełpiąc się we wspomnieniach 'sprawnie przeprowadzoną akcją'. Z tekstu 'Forwarda' wynika, że samo wskazanie na żydowskie pochodzenie sprawców mordu zakrawa na antysemityzm, tymczasem - znów o ironio - to właśnie sami Żydzi chwalą się 'zasługami'. Okazuje się też, że wymordowani mieszkańcy wioski mieli... 'pronazistowskie nastawienie'.
W czym jest problem? A w tym, że wskazanie na mord w Koniuchach (jeden z wielu dokonanych przez bandy) podważa rozpropagowany mit przebiegu II wojny światowej. W mitologii tej Polakom przypisano rolę współsprawców, zaś Żydzi wpisali się w rolę ofiar. Gdy role te się odwracały - nadworni historycy mają problem. Problem, który najłatwiej po prostu zakrzyczeć słowami: 'antysemici, szowiniści, faszyści!'".
W Polsce mord w Koniuchach systematycznie przemilcza moralizatorskie zazwyczaj środowisko "Gazety Wyborczej".
Czyżby z obawy przed spodziewanym wybuchem oburzeń oraz inwektyw płynących właśnie z tego środowiska, które ostatnio jest nastawione coraz bardziej nacjonalistycznie i wojowniczo (vide debata wokół książki "Strach"), śledztwo w IPN toczy się tak opieszale? Ale w tym przypadku chodzi przecież wyłącznie o ustalenie prawdy! Jest mało prawdopodobne, że sprawcy (choć niektórzy z nich wciąż jeszcze żyją) kiedykolwiek staną przed sądem lub zostaną potępieni przez własne środowisko.
Hanna Sokolska
rzecznik prasowy
Kongresu Polonii Kanadyjskiej
- Okręg Toronto
"Nasz Dziennik" 2008-01-02
Autor: wa