Przejdź do treści
Przejdź do stopki

25. rocznica podziemnego strajku w kopalni "Piast"

Treść

25 lat temu, 28 grudnia 1981 roku, 650 m pod ziemią zakończył się najdłuższy w powojennym górnictwie podziemny strajk. Podjęli go 14 grudnia górnicy kopalni "Piast" w Bieruniu, którzy nie pogodzili się z wprowadzeniem stanu wojennego. Mimo ograniczonego dostępu do pożywienia, mimo bólu rozłąki z najbliższymi, nie wahali się spędzić pod ziemią dwóch tygodni, w tym Wigilii i Bożego Narodzenia.
Po wprowadzeniu stanu wojennego w załodze kopalni zrodził się wewnętrzny protest. Strajk był tego wyrazem. Górnicy nie zgadzali się także z militaryzacją kopalni oraz zawieszeniem działalności wszelkich organizacji i stowarzyszeń. Protest rozpoczął się od masówki w kopalnianej cechowni. Działacze zakładowej "Solidarności" ogłosili wówczas, że Eugeniusz Szelągowski, wiceprzewodniczący związku w kopalni, został zatrzymany przez milicję. Zgromadzona przy ołtarzu św. Barbary załoga zażądała jego uwolnienia. Pierwsza zmiana górników zjechała pod ziemię. Górnicy jednak nie myśleli już o fedrowaniu, coraz głośniej mówiono o rozpoczęciu strajku.
Czarę goryczy przepełniły popołudniowe informacje o internowaniu całego zarządu "Solidarności" we współpracującym z kopalnią Przedsiębiorstwie Robót Górniczych Mysłowice. Wówczas elektryk z PRG Stanisław Trybuś wszedł na ławkę i zaapelował do czekających na podszybiu na wyjazd z dołu górników o przeciwstawienie się bezprawnym i haniebnym działaniom władzy. Górnicy zdecydowali, że nie wyjadą na powierzchnię. Początkowo było to kilkanaście osób, jednak grupa protestujących szybko się powiększała. Nie przeszkodziły nawet działania dyrekcji kopalni uniemożliwiające zjazd na poziom 650 metrów. Pracujący 150 metrów wyżej górnicy, nie mogąc skorzystać z klatki szybowej, użyli drabin. Górnicy kolejnej zmiany także dołączyli do strajku.
Liczba protestujących szybko zwiększyła się do 2 tysięcy osób. Górnicy zażądali zniesienia stanu wojennego i uwolnienia zatrzymanych działaczy "Solidarności".
- Trwając na strajku, mieliśmy poczucie bycia razem, wspólnoty. Powstała swoista mikrospołeczność. To wspólne przebywanie, organizowanie sobie codziennego życia dawało nam wrażenie, że w kraju ogarniętym wojną żyjemy w ostatniej oazie wolności - wspominał Stanisław Trybuś, jeden z przywódców protestu.
Górnicy znaleźli się pod silną presją władzy. Byli dezinformowani, brakowało wieści o tym, co dzieje się na górze, co dzieje się z ich rodzinami. Strajk jednak trwał. Wśród górników rozpuszczane były pogłoski, iż kopalnia zostanie zalana lub zagazowana.

Pomoc z "góry"
Na powierzchni podejmowano działania, aby pomóc pozostającym na dole górnikom. - Mój mąż był pracownikiem kopalni Piast, w 1980 roku zginął w wypadku samochodowym w drodze do pracy. Kiedy górnicy podjęli strajk, wiedziałam, że muszę im jakoś pomóc, czułam się tak, jakby tam na dole był mój mąż. Dlatego na wieść o strajkach uruchomiłam kuchnię w swoim mieszkaniu i postanowiłam gotować dla górników. Sercem byłam razem z nimi tam, na dole. Dołączyła do mnie koleżanka, której mąż nie wyjechał, także podejmując strajk - opowiada Krystyna Kozioł z Bierunia Nowego, która przeszło tydzień gotowała dla grupy górników w czasie strajku w kopalni "Piast", a obecnie pracuje w przykopalnianej stołówce.
Pierwszą potrawą dostarczoną na dół była grochówka. - Najpierw gotowałyśmy ze swoich produktów. Jak wiadomo, były wówczas kartki, dlatego gdy ludzie dowiedzieli się o naszej inicjatywie, przynosili nam potrzebne artykuły ale też inne rzeczy, np. na kopalnię dostarczano także odzież, koce, kurtki, skarpety - dodaje. Jedzenie trafiało do górników w specjalnie wypożyczonych na ten cel termosach. Niestety, kiedy nadszedł czas Wigilii i Świąt Bożego Narodzenia, nie wolno już było strajkującym dostarczać posiłków. Ostatnia potrawa, jaka zeszła na dół, to był żurek. - Listy, które otrzymywałyśmy z dołu z prośbą o konkretne danie, bardzo cieszyły, przede wszystkim dlatego że były dowodem na to, iż potrawy docierają do strajkujących - podkreśla Krystyna Kozioł.
W miarę upływu czasu, "góra" stopniowo zaczęła ograniczać dostawy żywności. Nadzieje strajkujących podtrzymywali kapłani, którzy mogli zjeżdżać na dół.
- Przyjęto, że trzeba wykurzyć górników z dołu głodem. Na Wigilię i Święta Bożego Narodzenia mieliśmy już bardzo mało żywności. Dzieliliśmy się tylko ułomkami chleba, było trochę śledzia, jabłka, jakieś jajka - wspomina Trybuś.

Wigilia pod ziemią
- Zanim przyszedł dzień Wigilii, świąt Bożego Narodzenia, już wcześniej poczyniliśmy starania, aby na dół zjechali księża. 17, a może 19 grudnia, po pacyfikacji kopalni "Wujek", na dół zjechało kilku kapłanów z Tychów. Udałem się z nimi w daleki rejon na zachód kopalni do moich byłych pracowników. Księża zjeżdżali kilka razy. Prośba o kapłana wyszła od załogi, która potrzebowała duchowego wsparcia - wspomina Wiesław Zawadzki, wówczas przewodniczący związku NSZZ "Solidarność" w kopalni "Piast".
Ze łzami w oczach opowiada o tamtej Wigilii, która rodziła w ludzkich sercach prawdziwą solidarność. Mimo kłopotów z zakupem produktów, ludzie z góry posyłali górnikom żywność. To był niezwykły gest. - Posyłali nam na dół, a im brakowało - zaznacza Wiesław Zawadzki.
- Pamiętam, jak kapłani dzielili komunikanty na osiem części, aby każdy z nas mógł przyjąć do swojego serca Pana Jezusa. Śpiewaliśmy kolędy, wspominając i myśląc o naszych dzieciach, o rodzinach, rozmyślając, co dzieje się na powierzchni i jak nasi najbliżsi przeżywają te święta - wspomina pan Wiesław.
Do strajkujących w Wigilię zjechał także ks. bp Janusz Zimniak, odwiedził każde miejsce, w którym zgromadzona była brać górnicza. - Ksiądz biskup obchodząc wszystkie wyrobiska, przekonał się, że dobrowolnie podjęliśmy strajk, co było wbrew głoszonej propagandzie, iż strajkujemy pod presją prowoderów - opowiada Zbigniew Bogacz, przywódca strajku w "Piaście". Górnicy łamali się opłatkiem, atmosfera była bardzo podniosła. Zbigniew Bogacz przypomina pewien epizod. Dzieci z góry przesłały swoim ojcom na dół wór pełen słodyczy, czekolady, cukierków. Górnicy jednak odesłali go za pośrednictwem księdza biskupa do dzieci, żon, które czekały na ich wyjazd pod bramą kopalni. Mimo to wór pełen słodyczy wrócił na dół. Niezwykłe były te wzajemne gesty życzliwości.
- Kiedy ksiądz biskup wyjechał na powierzchnię, już sami przeżywaliśmy wieczór wigilijny. Mniej więcej od godz. 21.00 do 3.30 obchodziłem wszystkich górników, łamiąc się z nimi opłatkiem. Była to naprawdę niezapomniana chwila, życzyliśmy sobie tradycyjnie zdrowia, ale i wytrwania. Dla mnie osobiście szczególne znaczenie miały pytania, które zadawali poszczególni ludzie: "Co z panem będzie po wyjeździe?". Tego nie wiedziałem. Pamiętam, jak śpiewaliśmy kolędy - opowiada pan Zbigniew.
Na dole podczas strajku objawił się talent wielu górników. Pisali wiersze, piosenki, eseje, a inni rzeźbili, robili figurki świętych m.in. z chleba. Były choinki z dostarczonych do kopalni gałęzi, do zrobienia imitacji choinek górnicy wykorzystywali także tektury, w których wcześniej otrzymali paczki.
- Umówiliśmy się kiedyś, że tę Wigilię na "Piaście" będziemy pamiętać do końca naszych dni. Wspomnimy przy każdej kolejnej Wigilii to, cośmy przeżywali na dole - mówi ze wzruszeniem Zbigniew Bogacz.

Trwali dzięki wierze
Psychiczny niepokój, niedostatek żywności spowodowały, że blisko tysiąc strajkujących złamało się i zrezygnowało z protestu. Jednak drugi tysiąc wciąż trwał w podziemnym proteście. - Trwaliśmy dzięki wierze w to, że będzie lepiej, przynajmniej naszym dzieciom. Sprawy poszły w nieco innym kierunku niż chcieliśmy, ale mamy wolność - podkreślają górnicy.
Podczas całego strajku inicjatorzy protestu się obawiali, że na dole zdarzy się jakiś wypadek. - To była ręka boska, że nie doszło do żadnej tragedii - podkreśla Zbigniew Bogacz.
Górnicy przez cały czas wierzyli, że stan wojenny zostanie odwołany. Pomimo że władze tak brutalnie rozprawiły się ze strajkującymi w kopalni "Wujek" i "Manifest Lipcowy". - Wierzyliśmy, że władza przyjedzie i z nami porozmawia, że uwolnią internowanych. Strajk miał trwać do 6 stycznia, tak było zaplanowane. Jednak z powodu braku żywności, z powodu licznych przeziębień uległ skróceniu i zakończył się 28 grudnia. O godz. 20.00 wyszli ostatni górnicy, między innymi i ja - mówi Wiesław Zawadzki.
Jeszcze 27 grudnia delegacja strajkujących prowadziła rozmowy z dyrekcją kopalni, która jednak już nie dawała gwarancji na uwolnienie internowanych i zniesienie stanu wojennego. - Nasza delegacja przedłożyła dyrekcji trzy postulaty w imieniu strajkujących: niezwalnianie ludzi z pracy, bezpieczny dojazd do domów, bo obowiązywała godzina milicyjna, zapewnienie opieki lekarskiej. Chodziło o to, aby po zakończeniu strajku wobec tych, którzy wzięli w nim udział, nie stosowano żadnych represji. Bardzo szybko okazało się, że postulaty nie zostały spełnione - przypomina Wiesław Zawadzki.
- 28 grudnia, kiedy wyjeżdżałem na powierzchnię, pewien górnik wręczył mi figurę Matki Bożej, którą wyrzeźbił w węglu na dole. Poprosił, abym postawił ją na ołtarzu w kopalnianej cechowni. Nie zdążyłem. Zaraz zaczęła się mną interesować Służba Bezpieczeństwa. Razem z tą figurą zawieźli mnie na komisariat do Tychów, a później do Katowic. Kiedy robili mi rewizję, zajrzeli do reklamówki. Gdy zobaczyli tę figurę, usłyszałem ironiczny komentarz: "Zostaw, niech się do Niej modli, może mu pomoże". Przez pół roku figura była złożona w depozycie milicji. Dopiero po tym czasie mogłem wypełnić obietnicę i umieścić ją na ołtarzu w kaplicy na cechowni - opowiada Wiesław Zawadzki.

Po latach
Do końca protestu 650 m pod ziemią wytrwało ponad tysiąc górników, którzy spędzili na dole dwa tygodnie. Strajkujący wyjechali na powierzchnię 28 grudnia 1981 roku, po uzyskaniu od władz gwarancji bezpieczeństwa. Wyjeżdżając na powierzchnię, śpiewali hymn narodowy, a potem jeszcze modlili się przed ołtarzem swojej patronki.
Jednak szybko, bo już kiedy wracali z kopalni do domów, przekonali się, że zapewnienia władzy nie były szczere. Zatrzymywała ich milicja i SB. Próbowano wyłapać przywódców strajku. Wielu uczestników protestu musiało prosić o ponowne przyjęcie do pracy. Ci, których aresztowano, zostali oskarżeni o sprawstwo kierownicze strajku. Prokuratura żądała drastycznych kar - od 10 do 15 lat więzienia i pozbawienia praw publicznych. Górnicy zostali uniewinnieni, ale gdy wychodzili z sądu, znów ich zatrzymano i internowano. Stanisław Trybuś był zmuszony ukrywać się przez ponad rok. W tym czasie tylko dwa razy spotkał się z żoną, a swoje małe dzieci widywał jedynie z ukrycia.
Dopiero po latach udało się odnaleźć dokumenty, które potwierdzają, że komunistyczna władza rozważała pacyfikację kopalni. Przygotowywany był szczegółowy plan użycia milicji, wojska, wozów bojowych i broni palnej. Jak mówią dziś sami górnicy, być może fakt, że protest był prowadzony pod ziemią, sprawił, iż nie doszło do masakry, jak stało się to w kopalni "Wujek". - Gdyby ten strajk w "Piaście" był na powierzchni, mogłoby być znacznie gorzej niż w "Wujku" - podkreśla Augustyn Czarnynoga z "Solidarności" KWK "Piast".
Marcin Austyn, Małgorzata Bochenek
"Nasz Dziennik" 2006-12-28

Autor: wa