226 dni bez rządu
Treść
Do akcji zatytułowanej "Wstyd! Wielki mi kraj - bez rządu", która została zainaugurowana na jednym z portali społecznościowych, czynnie przyłączyło się już 50 tys. Belgów, którzy mają już dość rekordowo długiego kryzysu politycznego w ich kraju. Uczestnicy akcji podkreślają, że wstyd im za polityków, którzy przez siedem miesięcy od zakończonych wyborów nie potrafili dogadać się w sprawie utworzenia rządu, przez co mają narażać kraj na liczne zagrożenia, głównie ekonomiczne.
"Czego chcemy? Chcemy rządu!" - skandował podczas ostatniej manifestacji na ulicach Brukseli blisko 50-tysięczny tłum. Trzymano transparenty z hasłami, m.in.: "Rząd, i to szybko!", "Nasze podatki na drogi, nie na polityków" i "Podzielić się? Nie w moim imieniu". To ostatnie hasło nawiązywało do postulatów flamandzkiej partii Nowy Sojusz Flamandzki (NVA), bez której trudno obecnie wyobrazić sobie sformowanie w Belgii federalnego rządu. Tymczasem właśnie liderzy NVA odrzucają kolejne propozycje kompromisowego wyjścia z kryzysu, uznając, że proponowane rozwiązania nie wystarczają Flamandom oczekującym w dłuższej perspektywie rozpadu Belgii na Flandrię i część francuskojęzyczną. Niedzielna demonstracja, której rozmiary przerosły nawet oczekiwania organizatorów, była pierwszym na taką skalę znakiem sprzeciwu Belgów wobec trwającego od przyspieszonych wyborów parlamentarnych w czerwcu ubiegłego roku kryzysu. Belgia pobiła już bowiem europejski rekord z 1977 roku należący do Holandii, która pozostawała bez rządu przez 208 dni.
Nieudolne rządy zjednoczą podzielonych Belgów?
Czołowe partie nie potrafią się porozumieć w sprawie powołania rządu, gdyż - jak zauważają komentatorzy - górę biorą partykularne interesy i animozje między poszczególnymi liderami. Rośnie też niechęć pomiędzy politykami reprezentującymi frankofonów z Brukseli i południa kraju oraz stanowiących 60 proc. mieszkańców blisko 11-milionowej Belgii Flamandów z północy. Komentatorzy zwracają jednocześnie uwagę, że wewnątrzpartyjne tarcia pomiędzy nimi wywołują sprzeciw wobec nieudolnej klasy politycznej, który zaczyna jednoczyć Belgów. Przykłady takiego jednoczenia zauważyć można było chociażby podczas ostatniej manifestacji, gdy podnoszono hasła w obronie jedności kraju. Wielotysięczny tłum powiewał narodowymi flagami, a niektórzy demonstranci nieśli plakaty z dewizą kraju: "W jedności siła", pisane zarówno po francusku, jak i niderlandzku. Szerokim echem odbiło się także piątkowe spotkanie flamandzkich intelektualistów i artystów w Brukseli, którzy skrytykowali postawę polityków z NVA, apelując, by ich separatystycznych postulatów nie utożsamiać ze stanowiskiem ogółu Flamandów. Wśród pięciu dwudziestokilkuletnich inicjatorów brukselskiej demonstracji czterech jest zresztą Flamandami. Wszyscy deklarują całkowitą neutralność polityczną, którą uszanowały partie polityczne i związki zawodowe, niemal niewidoczne na manifestacji. Zawiązana przez nich na portalu społecznościowym akcja zyskała w zaledwie kilka tygodni ogromną popularność, a to głównie dzięki sarkastycznemu sloganowi: "Wstyd. Wielki mi kraj - bez rządu". "W piątkę - mając różne korzenie, mówiąc różnymi językami i mając różne cele w życiu - udowadniamy, że można pracować razem, podczas gdy politycy nie są w stanie zacząć rozmawiać i tylko obrażają się nawzajem" - tłumaczą na założonej przez siebie stronie. Także 36-letni Laurent de Leeuw, który przyszedł na zorganizowaną na ulicach Brukseli demonstrację razem z pięcioletnim synkiem podkreśla, że podzielenie Belgii nie tylko nie rozwiąże problemów, ale dodatkowo je zaogni. - Jesteśmy tutaj, ponieważ chcemy pokazać przywódcom politycznym, że muszą zmienić swoje podejście. Bo to właśnie politycy próbują podzielić kraj - podkreślił mężczyzna w rozmowie z Agencją Reutera.
Dajcie nam rząd lub oddajcie pieniądze
Na stronach Camping16 zbierane są podpisy obywateli pod petycją w sprawie zwrotu zapłaconego podatku, jeżeli rząd nie zostanie sformowany w ciągu następnych 100 dni i jeśli nie zacznie wypełniać swoich obowiązków. "Co robić, skoro zapłaciłeś za coś, co nie funkcjonuje? Żądaj zwrotu swoich pieniędzy. To jest jak najbardziej logiczne" - czytamy na stronach Camping16. Twórcy akcji wyjaśniają, że przez ostatnie 226 dni Belgowie płacą za coś, co jest ewidentnie łamane, dlatego też mogą domagać się zwrotu pieniędzy. Jak do tej pory pod dokumentem podpisało się już ponad 143 tys. osób.
Tymczasem, jak podkreśla w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" Jan Filip Staniłko, ekspert ds. polityki i ekonomii politycznej Instytutu Sobieskiego, Belgowie nie mogą zapominać o tym, że palącym problemem jest obecnie dług publiczny ich kraju, który przekracza już równowartość produktu krajowego brutto i jest trzecim najwyższym w strefie euro. Nasz rozmówca zauważa także, że Belgia od trzech lat regularnie pojawia się wśród krajów strefy euro, którym potrzebna jest pomoc, dlatego też musi jak najszybciej uporać się z problemami wewnętrznymi. - W sytuacji braku rządu centralnego ani król Albert II, ani były premier, a obecnie przewodniczący Rady Europejskiej Herman Van Rompuy, nie są w stanie ani swoim autorytetem, ani zakulisowymi decyzjami wpłynąć na poprawienie tej sytuacji. Nie da się bowiem przeprowadzić reformy finansów publicznych bez silnej legitymizacji politycznej dla tych, którzy tej zmiany dokonują - podkreśla Staniłko. Jego zdaniem, przykład Belgii jest ciekawą analogią sytuacji w Polsce. - Można się zastanawiać, kiedy Polacy zrozumieją, że potrzebują porozumienia obu stron sceny politycznej do wykonania pewnych kluczowych, strategicznych zmian - dodaje nasz rozmówca.
Belgia nie ma rządu od 26 kwietnia 2010 roku. W czerwcu zorganizowane zostały co prawda przedterminowe wybory, jednak dwa ugrupowania flamandzkie, które uzyskały w nich najwięcej głosów - Nowy Sojusz Flamandzki oraz Partia Chrześcijańsko-Demokratyczna i Flamandzka (CD&V) - odrzuciły kompromisowe propozycje reformy ustroju państwa jako "zbyt faworyzujące frankofonów", choć pozostałe pięć uczestniczących w rokowaniach ugrupowań je zaakceptowało. Do uzgodnienia pozostają nadal kluczowe kwestie związane z reformą państwa, większą autonomią dla regionów i sposobem ich finansowania. Do tego dochodzą jeszcze prawa wyborcze i językowe frankofonów we flamandzkich gminach. Tymczasem jak na razie sytuacja wydaje się patowa, gdyż partie z Flandrii i Walonii wzajemnie obwiniają się o dotychczasowe fiasko rozmów, kolejni negocjatorzy zaś rezygnują z funkcji, podkreślając, że na takich warunkach ich misja jest niemożliwa do wypełnienia.
Marta Ziarnik
Nasz Dziennik 2011-01-26
Autor: jc