Przejdź do treści
Przejdź do stopki

11 listopada

Treść

Świętując 11 listopada, nie zapomnijmy o tym, co nastąpiło po krótkim okresie niepodległości: o prawie pięciu latach okupacji hitlerowskiej i prawie półwieczu głębokiego uzależnienia od komunizmu, od stalinowskiego, breżniewowskiego ZSRR i jego licznych popleczników w kraju.

Inaczej niż w listopadzie 1918, gdy zaborcy dosłownie rozsypali się w gruzy, w 1989 nie dokonano nawet symbolicznego zerwania z przeszłością. Przeszłość i przyszłość zasiadły bowiem do rozmów, by zawrzeć układ gwarantujący dawnym budowniczym Polski Ludowej nie tylko osobiste bezpieczeństwo, ale i kluczowe stanowiska we władzach oraz faktyczną możliwość rozgrabienia resztek państwowej fortuny.

Kiedy 11 listopada 1918 rozbrajano w Warszawie żołnierzy niemieckich, zaczynała się Polska, odrodzona po 123 latach niewoli. W ten symboliczny dzień nie polała się niczyja krew, ani nasza, ani cudza. Kraj powstawał z gruzów, sejm w wolnej Rzeczypospolitej zebrał się już wkrótce, bo po kilku miesiącach, w 1919. Był to rzeczywiście nowy początek.

Rok 1918

Kto najbardziej przyczynił się do odzyskania niepodległości? Czy był to Piłsudski z legionami po stronie przegranych państw centralnych, Niemiec i Austrii? A może Dmowski w Paryżu i Paderewski w Ameryce, którym udało się przekonać opinię publiczną zwycięskich Stanów Zjednoczonych, a przede wszystkim prezydenta Wilsona, by w traktacie pokojowym 1919 znalazł się ów słynny punkt trzynasty o wolnej Polsce z dostępem do morza? Przed wojną, zwłaszcza, gdy po zamachu majowym w 1926 roku półautorytarne rządy objęli zwolennicy marszałka, podkreślano rolę Piłsudskiego i jego legionów, choć ich udział w oswobodzeniu kraju trudno jest uznać za decydujący. Piłsudski był jednak postacią charyzmatyczną, postacią owianą legendą konspiracji, zesłania, wreszcie legendą szarego munduru, polskiego munduru Pierwszej Kadrowej, która z orzełkami na maciejówkach wyruszyła z krakowskich Oleandrów, by walczyć z carską Rosją. Oto po stu latach służby w obcych armiach znów, jak za czasów napoleońskich, jak za czasów Dąbrowskiego, pojawili się nasi żołnierze, śpiewający My, pierwsza brygada, straceńców gromada... Tutaj gabinetowy polityk, ideolog i publicysta, Roman Dmowski, nie mógł się mierzyć z Komendantem, z brygadierem Piłsudskim. Do legendy tego ostatniego dopisze się wkrótce Cud nad Wisłą, zwycięstwo nad bolszewikami w 1920 roku, chociaż pomysłodawcą manewru oskrzydlającego armię Tuchaczewskiego był, jak się przypuszcza, generał Rozwadowski.

W rezultacie I wojny światowej odzyskaliśmy wolność i dlatego tak trudno nam przyjąć, że właśnie ona, ta wojna, naruszywszy kruchą stabilność Europy sprzed 1914 roku, okazała się uwerturą do drugiego, jeszcze straszliwszego konfliktu. Oba totalitaryzmy – i Hitler w Niemczech, i Lenin, a potem Stalin w Rosji – są nie do pomyślenia bez wstrząsu, jakim dla całej Europy okazały się czteroletnie boje, które wprawdzie nam, Czechom, Jugosłowianom, Litwie, Łotwie i Estonii, zapewniły niezawisłość, ale które niosły w sobie zatrute ziarna drugiej apokalipsy (jak to nazywa Herbert), rozpętanej 1 września 1939. Dlatego, radośnie świętując 11 listopada, nie zapomnijmy o tym, co nastąpiło po krótkim okresie niepodległości: o prawie pięciu latach okupacji hitlerowskiej i prawie półwieczu głębokiego uzależnienia od komunizmu, od stalinowskiego, breżniewowskiego ZSRR i jego licznych popleczników w kraju. Ci ostatni budowali gorliwie poddaną sowieckiej władzy „niby-Polskę” – PRL. Z tego uzależnienia wyplątujemy się z wielkim trudem aż do dziś.

Rok 1989

Rok 1989 przyniósł zapaść sowieckiego komunizmu za rządów Gorbaczowa, rozmowy Okrągłego Stołu, upadek Muru Berlińskiego, który był konsekwencją polskich przemian, zainspirowanych przez pielgrzymki Jana Pawła II, a wywołanych strajkami i powstaniem Solidarności. Cały ten ciąg pokojowych wydarzeń na pewno pomógł uzyskaniu niezależności, lecz jednocześnie – z winy większości opozycyjnych przywódców kierujących odnową (?) – pozwolił PRL-owskiej nomenklaturze partyjnej na miękkie lądowanie, na wygodne zadomowienie się w nowopowstałej sytuacji. W rezultacie, inaczej niż w listopadzie 1918, gdy zaborcy dosłownie rozsypali się w gruzy, w 1989 nie dokonano nawet symbolicznego zerwania z przeszłością. Przeszłość i przyszłość zasiadły bowiem do rozmów, by zawrzeć układ gwarantujący dawnym budowniczym Polski Ludowej nie tylko osobiste bezpieczeństwo, ale i kluczowe stanowiska we władzach oraz faktyczną możliwość rozgrabienia resztek państwowej fortuny. Niektórzy powiadali, że uzyskaliśmy przestrzeń wolności poniekąd dzięki temu rozkradaniu, niejako tańszym kosztem, bo uniknąwszy rozlewu krwi. Czy był to nieunikniony kompromis, czy tylko remis, wymagający powtórnej rozgrywki w innych, może gorszych, warunkach? Spora część elit opozycyjnych, tzw. autorytetów intelektualnych, skupionych wokół „Gazety Wyborczej” Adama Michnika, uznała, że osiągnięto pełne zwycięstwo, że pacta sunt servanda, że umów Okrągłego Stołu należy dotrzymywać bez względu na zmieniające się położenie. A ono zmieniało się nie tylko w kraju, ale i w otaczającym świecie, gdyż wkrótce potem upadł prosowiecki komunizm w Niemczech wschodnich, Czechosłowacji, na Węgrzech....

Tak więc w lipcu 1989 sejm kontraktowy, tzn. tylko częściowo pochodzący z wolnych wyborów, wybrał na stanowisko prezydenta Wojciecha Jaruzelskiego, gwiazdę sowieckiego paktu warszawskiego, dawnego politruka, dowodzącego Ludowym Wojskiem Polskim w inwazji na Czechosłowację w 1968, a następnie autora wojskowego zamachu stanu, jakim był okrągło dwadzieścia pięć lat temu stan wojenny, proklamowany 13 grudnia 1981. Odrodzona, nowa Polska, mimo pozorów całkowitej odmiany, zachowywała więc ciągłość, zachowywała liczne elementy dawnego systemu: kadrę generalską, służby specjalne, policję, wreszcie pieniądze w ręku postkomunistów i ich przyjaciół, którzy błyskawicznie zbudowali gigantyczne, miliardowe fortuny. Tymczasem Mazowiecki, pierwszy solidarnościowy premier, ogłosił pośpiesznie rodzaj amnestii win – grubą kreskę, a Lech Wałęsa, jako następca prezydenta Jaruzelskiego, wsparty, jak powiadał, na lewej nodze i ministrze Wachowskim, usadowił się beztrosko w siodle poprzednika. Zaplombowano ząb, nie oczyściwszy go uprzednio?

Hybryda PRL i wolnej Polski przypominała dziwaczną krzyżówkę orła z wroną (orła wrona nie pokona – pisano z nadzieją na murach w czasie stanu wojennego), ale znakomicie obsługiwała rozkwitające na styku władzy i biznesu układy mafijne. Dlatego też utrzymała się przez wiele lat, a próba uzdrowienia państwa, którą podjął premier Olszewski w 1992, spotkała się z gwałtowną reakcją obronną dawnego układu polityków i mediów: Wałęsy, Tuska, Rokity, Pawlaka, „Gazety Wyborczej”, „Tygodnika Powszechnego”, spłoszonych ujawnieniem przez ministra Macierewicza gromady agentów SB wśród posłów.

Skoro nie udało się po roku 1989 ustalić symbolicznej daty nowego początku, słusznie wróciliśmy do zakazanego przez komunistów święta, do rocznicy 11 listopada 1918, kiedy po latach niewoli położono fundament odrodzonego państwa polskiego. Przełamawszy drugą niewolę, pod niejednym względem gorszą i szkodliwszą od pierwszej, rozbiorowej, odnawiamy tradycje zarówno 3 maja, jak 11 listopada. Tam szukajmy korzeni Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, ale jej korona niech rozkwita już w zjednoczonej Europie, Europie wolnych z wolnymi i równych z równymi.

Jan Prokop

"Polskie Radio" 2006-11-10

Autor: wa

Tagi: 11 listopada